To trzeci tytuł ekipy z Wrocławia, która miano najlepszej w lidze wywalczyła poprzednio w 2007 i 2011 roku. Wówczas występowała jeszcze pod nazwą "The Crew". Jej niedzielni przeciwnicy triumfowali w rozgrywkach dwukrotnie - w 2006 i 2008 roku. Tylko dwa razy mistrzostwo zdobyła ekipa z innego niż wspomniane dwa miasta (2009 - Rebels Katowice, 2012 - Seahawks Gdynia). Choć zespoły z Warszawy i Wrocławia wystąpiły dotychczas w każdym pojedynku o mistrzostwo, to jednak tym razem po raz pierwszy zagrały w nim przeciwko sobie. W fazie zasadniczej Giants pokonali w maju u siebie Eagles 9:7. Wygrali łącznie wszystkie pięć potyczek, które te drużyny stoczyły między sobą od 2009 roku. Drugi finał Topligi na obiekcie, na którym w ubiegłym roku rozgrywano mecze piłkarskich mistrzostw Europy, obejrzało z trybun 16,5 tysiąca osób. Poprzednio widzów było o 6,5 tys. więcej. "Uważam, że to mimo wszystko świetny wynik, tworzymy swoją bazę kibiców. Promocyjne działania były moim zdaniem jeszcze lepsze niż w zeszłym roku. Trochę plany pokrzyżowała nam być może aura w poprzednich dniach, a druga sprawa, że widać, iż Warszawa jest obecnie po prostu pusta, bo wiele osób wyjechało na urlopy" - powiedział prezes PLFA Jędrzej Stęszewski. Jak przyznał, z oceną przedsięwzięcia pod względem biznesowym trzeba jeszcze poczekać. "Musimy zobaczyć, jakie były przychody z różnych źródeł, np. ze sprzedaży gadżetów. Miejmy nadzieję, że będziemy w okolicach tej kreski, która wskazuje bilans zerowy" - dodał. Stęszewski przyznał, że analizy wpływów będą miały znaczący wpływ na decyzję, czy kolejny finał także będzie gościł na Stadionie Narodowym. "Bardzo byśmy chcieli tego, ale musimy bardzo racjonalnie zestawić wszystkie za i przeciw. Jesteśmy młodym sportem i nie mamy tego komfortu, że mogą nam się nie udać imprezy. Na podjęcie decyzji mamy jeszcze kilka miesięcy" - zaznaczył. Najlepszym zawodnikiem finału (MVP) wybrano Jamala Schultersa z Giants. Amerykanin jednak podkreślał znaczenie kolegów z drużyny oraz trenera Motta Gaymona. "Sam nic bym nie zdziałał. Razem ciężko pracowaliśmy od stycznia i to nasz wspólny sukces. Nasz szkoleniowiec ma tylko 29 lat, ale od dawna futbol jest jego życiem i ma ogromną wiedzę w tym zakresie, którą potrafił nam przekazać. Mam nadzieję zostać na kolejny sezon we Wrocławiu, bowiem widzę, jak polska liga się rozwija i chcę być tego częścią" - podkreślił. Odpowiedzialność za porażkę wziął na siebie menedżer Eagles Jacek Śledziński. "Jakiś czas temu rozważaliśmy różne opcje. Wybraliśmy opcję mniej inwazyjną. Pozostawiliśmy na rozegraniu Shane'a Gimzo. Może nie do końca to rozwiązanie się powiodło. Nie mam o to pretensji do zawodnika, dał z siebie wszystko. Nie pomagała mu też dziś ofensywa. Tak jak powiedziałem przed meczem chłopakom, winę w razie porażki biorę na siebie" - podkreślił.