Gdy gwizdek fałszuje
Zwalanie winy za niepowodzenia sportowców na sędziego to chleb powszedni nie tylko w Polsce. W ostatnich dniach zdarzyły się jednak wpadki arbitrom, które wyprowadziły wielu z równowagi.

Ten dialog z filmu "No Man's Land" pasuje jak ulał do historii o dwóch polskich sędziach, którzy mieli ostatnio słabsze dni.
Jeden nazywa się Mariusz Podgórski i w meczu Orange Ekstraklasy Odra Wodzisław - Widzew Łódź pomyliły mu się rzuty karne. Wtedy, kiedy trzeba było nakazać grać dalej, gwizdnął, a gdy należało gwizdnąć po faulu na piłkarzu Odry, milczał, choć był świetnie ustawiony (10-15 m od zdarzenia). Efekt? Zamiast wyniku 3-4 wygrana łodzian 4-3. Zdarza się i trudno Podgórskiemu zarzucić złe intencje. To jest najzwyczajniej nie do udowodnienia.
Drugi rozjemca nazywa się Grzegorz Porzycki i gwiżdże w Polskiej Lidze Hokejowej. W 48. s meczu z gatunku "o wszystko" (kto przegrywa odpada z walki o mistrzostwo kraju) Energa/Stoczniowiec - Wojas/Podhale nie uznał ewidentnego gola, jakiego strzelili goście. Nic, ot tak postanowił wznowić grę pod bramką, jakby bramkarz złapał krążek. Chwilę później, po naciąganym faulu skazał przyjezdnych na dwuminutową obronę w trójkę przeciw piątce gospodarzy.
Traf sprawił, że krewcy górale przetrzymali i grę w przewadze, a wnerwieni niezaliczeniem gola strzelili kolejnego ledwie pięć sekund później. Rozgromili Stoczniowca 9:1 i o sprawie bardzo słabego sędziowania jest cicho. A nie powinno być. W odróżnieniu od piłkarskich arbitrów Porzycki miał do dyspozycji powtórkę video i w wypadku gola, którego nie uznał, miał obowiązek do niej zaglądnąć.
Obu panów sędziów łączy jedno - brak skruchy. Nie usłyszałem, by publicznie powiedzieli "przepraszam". Błędy - ludzka rzecz. Każdemu się zdarzają. Źle jest jednak, gdy nie potrafimy się do nich przyznać.
Wybrzydzających na porządki w piłce muszę pocieszyć - w Orange Ekstraklasie jest o niebo lepiej, niż mają w hokeju. Tam sędziów weryfikują ich koledzy, którzy najczęściej podróżują na mecze tymi samymi samochodami. Wyniki negatywne dostają tylko niepokorni, którzy za coś podpadli wierchuszce, a od czasów skasowania z polskich lodowisk Jacka Chadzińskiego trzy lata temu, takiego przypadku nie było. W piłce sędzia nie może sobie pozwolić na faworyzowanie gospodarzy. Ma nad sobą czujne oko kwalifikatora i jeszcze chłodniejsze i czujniejsze kamery. O Podgórskim po jego pracy w Łodzi mówi cała Polska. O Porzyckim - nikt.
A skoro ktoś inwestuje w sport zawodowy, ktoś inny poświęca życie dla kariery sportowca, a tłum ludzi płaci za widowisko, to jest już wystarczająco dużo powodów, aby sędziowanie nie psuło tych wysiłków i starań. By nie zaniżało poziomu dyscypliny, co czasem się dzieje.
Więcej na ten temat
Zobacz także
- Polecane
- Dziś w Interii
- Rekomendacje