Raul i Henry - legendy umierają stojąc
Raul i Thierry Henry są żywym zaprzeczeniem legendy o mistrzach odchodzących u szczytu sławy. Nie skończyli jeszcze 33 lat, więc w zasadzie nic dziwnego, że wciąż tli się w ich sercach nadzieja. Ten sezon jest jednak dla obu równią pochyłą.

Jak bardzo przerażony byłby 25-letni Raul Gonzalez, gdyby w 2002 roku, tuż po wielkim triumfie Realu w finale Champions League w Glasgow, ktoś pozwolił mu spojrzeć w przyszłość. Dla najskuteczniejszego piłkarza najważniejszych klubowych rozgrywek już wtedy zaczynał się okres dekadencji, choć w glorii chwały wybierał się na azjatycki mundial. Jeszcze 22 miesiące temu byliśmy zszokowani, gdy Luis Aragones nie zabierał go na Euro 2008, dziś wokół legendy Królewskich nastała kłopotliwa, a nawet ponura cisza.
Jak czuje się Raul, gdy madryckie gazety pełne są lamentów nad kolejną kontuzją starszego o rok Gutiego? Nawet niespełniony lekkoduch pełni dziś bardziej eksponowaną rolę w nowej drużynie Florentino Pereza. Raul zaczął od udanego meczu z Deportivo, po którym "Marca" obwieszczała światu, że to nie Ronaldo, Kaka ani Benzema, tylko właśnie legendarny kapitan zdobył pierwszego gola. Do dziś "dołożył" jednak zaledwie trzy. Trzy gole zdobył w tym sezonie dla Barcelony Thierry Henry...
Wracając jeszcze na chwilę do spojrzenia w przyszłość z perspektywy 2002 roku: w ostatnim czasie Raul musiał przetrwać nie tylko bolesne rozstanie z kadrą, ale przede wszystkim ustawicznie porażki Realu w Lidze Mistrzów. Gdyby więc nawet wyobrazić sobie absurdalną sytuację, że rzucił futbol osiem lat temu, jego legenda bardzo by na tym nie ucierpiała. Z drugiej jednak strony, Raul wygrywał i przegrywał zawsze z klasą, a jego pozycja daje mu wszelkie prawo decydować co dalej. W klubie swojego życia jest już jednak piłkarzem zbędnym, media pełne są spekulacji o wyjeździe do USA.
Tak samo zbędny jest dziś w Barcelonie Thierry Henry. Dziennik "El Pais" wytknął nawet Pepowi Guardioli, że nie powinien go wpuszczać do gry na Emirates, bo to był ćwierćfinał Champions League, a nie prywatny benefis Francuza. Faktem jest jednak, że publiczność, dla której zdobył cztery tytuły króla strzelców Premier League, zobaczyła futbolowego emeryta. Henry nie wniósł do gry Barcelony nic, a jeszcze stracił piłkę w akcji, po której Arsenal wywalczył karnego i wyrównał.
Drogi transfer Francuza do klubu z Katalonii uzasadnia ubiegły sezon. Zdobył wtedy 20 goli będąc równorzędnym partnerem dla Samuela Eto'o i Leo Messiego. Guardiola broni Henry'ego w każdym publicznym wystąpieniu. Niedawno powiedział, że młodemu Pedro wciąż brakuje kilka klas do Francuza. Ale to wychowanek Barcy gra, a człowiek, który był mistrzem świata i Europy zanim skończył 23 lata, siedzi na ławce. Bijąc się pewnie z najgorszymi myślami. Zwłaszcza od czasu, gdy piłkarzowi bez skazy "przytrafiło" się kompromitujące zagranie ręką w barażach o mundial.
To nie jest prosta sprawa uchwycić moment, kiedy powinno się odejść. Było wielu graczy, którzy wydawali się skończeni, by nagle cudownie ożyć. Henry i Raul znają najlepszy przykład. W 2006 roku Zinedine Zidane był już tylko cieniem własnej legendy. Człapał jeszcze na początku niemieckiego mundialu, by nagle, od fazy pucharowej grać mecze swojego życia. Mimo dramatycznego ataku w finale na Marco Materazziego, świat piłki i tak pokłonił się do stóp 34-letniego Francuza. Być może młodsi - Henry i Raul wciąż widzą dla siebie taką szansę?
Więcej na ten temat
Zobacz także
- Polecane
- Dziś w Interii
- Rekomendacje