Małysz: O mało nie dostałem zawału
Adam Małysz przeżył chwile grozy podczas niedzielnego konkursu PŚ w skokach narciarskich, który odbył się w Oslo-Holmenkollen.

"Do wybicia z progu wszystko szło dobrze, ale gdy znalazłem się za progiem, lewa narta uciekła mi strasznie wysoko, aż mi ją wykręciło. Musiałem to skorygować, ale wtedy to samo zrobiła prawa i zaczęło mną okropnie chwiać. Reszta to był ratunek przed upadkiem. Można powiedzieć, że walczyłem o życie. Jak mi powietrze uderzyło w lewą nartę, potem w prawą, to wydaje mi się, że trochę także puściły mi rzepy w obu butach. Czułem, że mam duży luz, tak jakby ktoś chciał mnie z nich wyciągnąć. Z jednej strony się cieszę, że w ogóle wylądowałem cało, z drugiej jest mi też trochę przykro, nie tego się spodziewałem i ja, i publiczność" - dodał nasz najlepszy skoczek, który był zadowolony, że udało mu się wyjść z opresji.
"Najbardziej cieszę się z tego, że szczęśliwie wylądowałem. Mogło się to bardzo źle skończyć. Jeśli porwałoby mi nartę tak jak Jankowi Mazochowi w Zakopanem, to byłaby kaplica" - stwierdził Małysz.
Polak po konkursie nie wyglądał na szczególnie zmartwionego. "Polscy kibice wiwatowali w niedzielę, jakbym pobił rekord obiektu. W końcu można powiedzieć, że pożegnałem się ze skocznią w Oslo bardzo efektownie. Nie dość, że piąty raz wygrałem (w sobotę - przyp. red.), to dołożyłem jeszcze ten groźnie wyglądający skok. On pewnie też zostanie na długo zapamiętany. Tak bywa, to jest sport i po prostu wiem, że teraz muszę w Planicy normalnie skakać. Jestem spokojny. Może to wynika z tego, że jestem już jednym z najstarszych skoczków. Cztery tytuły mistrza świata i trzy Puchary Świata dają wiarę w siebie. Wiem, że wciąż jestem w dobrej formie" - powiedział zawodnik z Wisły.
INTERIA.PL/Rzeczpospolita
Więcej na ten temat
Zobacz także
- Polecane
- Dziś w Interii
- Rekomendacje