Najważniejszym zagranicznym klubem w Polsce jest Lokomotiv Daugavpils, który tylko z powodu przepisów nigdy nie trafił do PGE Ekstraligi. Łotysze za każdym razem, kiedy dobijali się do najlepszej ligi świata słyszeli, że jeśli chcą w niej jeździć, to muszą założyć spółkę w Polsce, wynająć u nas stadion i przyjąć, że ich zawodnicy będą traktowani jako obcokrajowcy.Awansowali dwa razyDrużyna z Daugavpils pojawiła się w 2005. Początkowo do ich startów pochodzono z dużym dystansem, traktowano ich niemal jak kosmitów. Z biegiem lat Łotysze ugruntowywali swoją pozycję i zaczęli być traktowani niemal na równi z zespołami polskimi. Już w 2007 roku awansowali do I ligi, a kadrze pojawiały się nazwiska, które później wiele znaczyły w sporcie żużlowym, takie jak Grigorij i Artiom Łagutowie czy Maksim Bogdanovs. Lokomotiv zaczął coraz lepiej radzić sobie w wyższej lidze i pojawiało się pytanie, co zrobimy, jeśli przypadkiem uda im się sportowo wywalczyć awans do ekstraligi. Tak się złożyło (ale nie przypadkiem), że im się to udało. W 2015 roku awansowali w szeregi najlepszych drużyn w Polsce. Jednak tylko teoretycznie. Łotyszy do startu w ekstralidze nikt nie dopuścił, choć otwarcie deklarowali chęć jazdy i rozgoryczenie brakiem takiej możliwości. W odpowiedzi mówiono im, że po pierwsze są za daleko, po drugie nie mają polskich juniorów, a po trzecie, że od początku wiedzieli, na co się piszą i o awansie tak wysoko nie ma mowy. Lokomotiv podrażniony powtórzył sukces rok później, ale oczywiście z takim samym skutkiem sportowym. Przez kilka następnych lat klub był w czołówce ligi, ale w minionym sezonie w dramatycznych okolicznościach doznał degradacji. Przez cały sezon był znacznie lepszy od Abramczyk Polonii, ale na koniec rozgrywek doszło do swoistego cudu. Łotysze przegrali wygraną sprawę. Dwa razy w ciągu dwóch dni stracili punkty na własnym torze, a wzmocniona Zengotą Polonia wygrała u siebie, wykorzystując potknięcie rywali. Tak więc za rok Lokomotiv ponownie ujrzymy na najniższym szczeblu. Czesi doznali sportowego wstrząsu Całkiem dużego zamieszania sportowego w polskich rozgrywkach narobiła także ekipa z Miszkolca. Węgrzy pojawili się rok później niż Lokomotiv, w roku 2006. Szansę na awans miała już dwa lata później, ale zrezygnowano z udziału w meczach barażowych z GTŻ-em Grudziądz. Zrobiono to jednak rok później i po dwumeczu z Orłem Łódź, Węgrzy znaleźli się w I lidze, z której w następnym sezonie spadli i więcej w Polsce się nie pojawili. Był także epizod czeski. W 2007 roku w drugoligowych rozgrywkach pojawił się zespół Markety Praga. Drużyna naszych południowych sąsiadów zaprezentowała się jednak fatalnie i doznała wstrząsu sportowego, bo różnica między ligą w Polsce a w Czechach była ogromna. Później już ekipy ze stolicy kraju w naszych rozgrywkach nie oglądaliśmy. Całkiem obszerna jest także historia klubów ukraińskich. W 2004 roku jeździł w II lidze zespół SKA Speedway Lwów, który w tych rozgrywkach zanotował cztery zwycięstwa, sześć porażek i... więcej się tam nie pojawi. Były za to dwa teamy z Równego: Ukraina i Kaskad. Oba większej roli sportowej nie odegrały. Pierwszy z nich startował w 2006 roku, łącząc ligę polską z rosyjską. Drugi zaś próbował dwukrotnie. Najpierw przejechał cały sezon 2011, a dwa lata później z powodu problemów finansowo-organizacyjnych wycofał się z ligi. Teraz Niemcy Najnowsza historia to Wolfe Wittstock. Klub z Niemiec pojawił się w ostatnim sezonie i z pewnością urozmaicił rozgrywki na najniższym szczeblu. Pojawiło się tam kilku ciekawych żużlowców, takich jak Fienhage czy Baumann. Gościnnie startował tam nawet Robert Lambert. Za rok ujrzymy Wolfe ponownie, tym razem z możliwością przeprowadzenia niemieckich derbów, bo do rywalizacji dołącza zespół AC Landshut, który z Kaiem Huckenbeckiem i Martinem Smolinskim zapowiada się naprawdę obiecująco. Michał Konarski