Choć nie wszyscy zawodnicy Betard Sparty Wrocław mają jakiś kosmiczny sezon (w kratkę potrafi pojechać np. Daniel Bewley), a do tego jest pewien problem z drugim juniorem, to ta drużyna stanowi taki kolektyw, że w zasadzie na ten moment jest nie do pokonania. Rozprawia się z każdym kolejnym rywalem, wygrała nawet na wyjeździe z aktualnym mistrzem Polski, Platinum Motorem Lublin. Chyba nikt już nie wątpi w to, że w tym roku to wrocławianie są faworytem ligi. A przed Spartą piątkowe starcie z GKM-em, które patrząc na perspektywę sportową, powinno być spacerkiem. Co prawda goście mają w składzie znane nazwiska, ale dobrze wiemy jak na wyjazdach spisuje się Nicki Pedersen, który w tym sezonie generalnie ogranicza się do meczów u siebie. Na obcych torach często sobie nie radzi, odpuszcza, obraża się. Bez niego GKM nie jest w stanie wygrywać. Niemniej dla tej drużyny priorytetem są mecze u siebie. We Wrocławiu szanse GKM-u są iluzoryczne. Mnóstwo kasy dla zawodników Betard Sparty Jeśli założymy, że żużlowcy Betard Sparty zdobędą w piątek 55 punktów, plus dorzucą np. 7 bonusów, to będzie trzeba zapłacić za 62 punkty. Przyjmijmy, że średnio każdy z nich ma za punkt 6 tysięcy (a i tak jest to prawdopodobnie wartość nieco zaniżona). Tym samym wychodzi nam, że klub będzie musiał wypłacić 372 tysiące złotych, co jest kwotą naprawdę sporą. Oczywiście tak prężnie działająca spółka z pewnością jest na to przygotowana, ale sama liczba robi wrażenie. To nie pierwszy raz zresztą, kiedy księgowa we Wrocławiu rwie sobie włosy z głowy. Całkiem niedawno Sparta wysoko pokonała beniaminka PGE Ekstraligi, Wilki Krosno. Wynik 62:28 mówił sam za siebie. "Na szczęście" dla klubu, pozostałe wygrane u siebie nie były aż tak okazałe, więc pół żartem, pół serio, można było trochę zaoszczędzić. Piątkowy mecz z GKM-em jednak prawdopodobnie znów dość solidnie uszczupli klubową kasę.