Krzysztof Gałandziuk był głośnym transferem działaczy z Torunia. Przed rokiem zamienił Betard Spartę Wrocław na Apator. Objął rolę dyrektora sportowego. Później dołączył także do sztabu szkoleniowego jako kierownik drużyny. Miał być człowiekiem, którego zespołowi brakowało w ostatnich latach. Przedstawiano go, jako osobę z wielkim doświadczeniem, która przy okazji pomoże uczynić z miejscowego toru atut. Czy to koniec Krzysztofa Gałandziuka w Toruniu? Wydawało się, że w tym przypadku mamy do czynienia ze związkiem trwałym, na lata. Gałandziuk rozstawał się ze Spartą w nie najlepszych okolicznościach, a władze toruńskiego klubu podkreślały wielkie znaczenie tego transferu. Tymczasem w niedzielę w Lublinie kierownika nie było z drużyną. O to właśnie zapytany został w Magazynie Eleven Sports Adam Krużyński - członek Rady Nadzorczej Apatora i jeden z najważniejszych ludzi w klubie. - Postanowiliśmy, że dla dobra zespołu akurat w tym meczu Krzysztofa Gałandziuka nie będzie. Była to decyzja sztabu, który chciał w taki sposób w tym meczu zafunkcjonować - przekazał dość enigmatycznie. Krużyński szybko został dopytany, czy należy spodziewać się odejścia Gałandziuka z Torunia. Nie padła żadna deklaracja, jednak działacz musiał gryźć się w język. - Oficjalnie nie mogę nic powiedzieć. Więcej będzie jasne po ostatnich zawodach. Jednak trzeba zdawać sobie sprawę, że coś jest na rzeczy - dodał. Na dziś nie wiemy, co jest przyczyną takiego obrotu sprawy. Pod kątem sportowym nie był to może oszałamiający rok dla Apatora, jednak sam awans do półfinału i możliwość walki o medale trzeba odbierać jako duży sukces. W końcu przed sezonem z gry wypadł Emil Sajfutdinow, który miał być liderem zespołu. Być może więc o problemach Gałandziuka decydują inne czynniki. Czytaj także: Zrzucał winę na kolegów. A co on sam zrobił?