Niesamowite okoliczności, jakie towarzyszyły polskiej ekipie w ostatnich tygodniach zwieńczone zostały we wtorkowy wieczór historycznym triumfem. Najpierw przegrana z Węgrami, gromy na sztab trenerski i Lewandowskiego, odejście Paulo Sousy (a propos - pozdrowienia z Polski, panie trenerze!), poszukiwania selekcjonera, nominacja Czesława Michniewicza, agresja Rosji na Ukrainę, w efekcie wykluczenie rosyjskich piłkarzy, awans do finału baraży, kontuzje w meczu ze Szkocją, wielka niewiadoma przed meczem ze Szwecją, odważny skład, trudne chwile w pierwszej połowie z Trzema Koronami, gasnące jupitery i wreszcie ta fantastyczna, rozegrana po profesorsku druga połowa. Ufff. Scenariusz na niezły piłkarski film! Polska - Szwecja. Mecz życia Czesława Michniewicza Co zapamiętam z tego meczu? Pomijam pierwszą połowę, skupiam się na tym, co było po przerwie. Zapamiętam wymarzony początek drugiej połowy, zmianę Góralskiego na Krychowiaka, który w pierwszej w zasadzie akcji wywalczył rzut karny zamieniony na gola przez Lewandowskiego. Zapamiętam dwie akcje "Lewego", w których inteligentnie dał się sfaulować, umiejętnie zyskiwał cenne sekundy, kolejne minuty. Zapamiętam interwencję Glika, który od pierwszej minuty grał z kontuzją i po niej tę reakcję a’la Chiellini, kiedy cieszył się z wybicia piłki niczym ze zdobycia gola. Aż bałem się, że po uderzeniu klata w klatę z Bednarkiem, zejdzie z boiska. Prawie słyszałem trzask kości. Czytaj również: Niebywała reakcja Michniewicza! Tuż po końcowym gwizdku Zapamiętam gola Zielińskiego, który niczym Lubański prawie 50 lat temu na tym samym stadionie wykorzystał błąd defensywy rywali. Aż muszę sobie obejrzeć na spokojnie te gole, jeden po drugim. Zapamiętam faule i frustrację Szwedów. Oni już w 75. minucie wiedzieli, że ten mecz przegrali. Nie mogli zrobić w zasadzie nic konstruktywnego. Po przeciwnej stronie mieli profesorów, na których nie potrafili znaleźć sposobu. Zapamiętam trzy kolejne okazje na zdobycie goli. Szwedzki bramkarz w sobie tylko wiadomy sposób po trzykroć odbijał piłki po strzałach Lewandowskiego i Bednarka. Naprawdę mogło być 5-0! I na koniec zapamiętam łzy trenera Michniewicza, architekta sukcesu, który dostał zadanie, wykorzystał szansę, gdyż wykonał je perfekcyjnie. To bez wątpienia był mecz jego życia - gdyby przegrał, odszedłby zapewne w zapomnienie. Zagrał va banque, zagrał o wszystko i wygrał! Brawo, panie trenerze! I wielkie brawa dla całej ekipy! Zagrajcie tak w Katarze! Po profesorsku! Daniel Bednarek