Z punktu widzenia kibiców - skład finału Fortuna Pucharu Polski nie mógł być wspanialszy. W bezpośrednim starciu zmierzyły się bowiem ze sobą dwie najlepsze drużyny tego sezonu Ekstraklasy. Raków Częstochowa pewnym krokiem zmierza po mistrzostwo kraju, z kolei Legia Warszawa w pełni zasłużenie zajmie już niemal na pewno drugie miejsce. Dodatkowego smaczku tej rywalizacji dodawał fakt, że miesiąc temu "Medaliki" zostały rozbite przez Legię przy Łazienkowskiej 3:1. - To w nas nie siedzi - zapewniał w poniedziałek trener Marek Papszun, ale trudno uwierzyć, że ktoś z jego żądzą zwycięstwa nie chciałby zrewanżować się swojemu pogromcy. Finał Pucharu Polski: Czerwona kartka w szóstej minucie! Początek meczu zdawał się potwierdzać te przypuszczenia. Raków odważnie ruszył na Legię, nie zamierzał czekać na to, co zrobi przeciwnik. Częstochowianie wysoko atakowali warszawian, a w 4. minucie dobre podanie za plecy obrońców dostał Fran Tudor. Chorwat ruszył w stronę bramki "Wojskowych", a sytuację rozpaczliwym wślizgiem starał się ratować Yuri Ribeiro. Wyglądało na to, że Portugalczyk trafił w piłkę, bo sędzia Piotr Lasyk nie przerwał gry. Wszystko zmieniła jednak analiza VAR, która wykazała faul. Arbiter pokazał obrońcy Legii czerwoną kartkę, przez co ta grała w osłabieniu już od szóstej minuty. Raków, po stronie którego inicjatywa była od samego początku, teraz mógł jeszcze mocniej rozwinąć skrzydła. Na przestrzeni kilku kolejnych minut piłkarze Papszuna regularnie sprawdzali czujność Kacpra Tobiasza. Młody golkiper najpierw odbił mocne uderzenie Iviego Lopeza, a później wyszedł pod nogi Vladislavsa Gutkovskisa, który starał się przerzucić mu piłkę za kołnierz. Po pierwszej połowie to Raków pozostawił o wiele lepsze wrażenie. Częstochowianie czuli jednak, że nie mają pełnej kontroli nad spotkaniem, czego dowodem mogą być nerwowe przepychanki w okolicy ławek rezerwowych. Sędzia starał się studzić gorące głowy piłkarzy i hurtowo wlepiał żółte kartoniki. Legia – Raków: Bez goli przez 90 minut Przerwa obniżyła nieco temperaturę spotkania. Legia przeorganizowała się i dostosowała do gry w osłabieniu, z kolei w poczynania Rakowa wdarło się znacznie więcej niedokładności niż w pierwszych 45 minutach. Niezmienne pozostawało tylko jedno - fanatyczny wręcz doping po obu stronach stadionu. Za stworzoną atmosferę kibicom należały się brawa, ale z drugiej strony nie uszanowali oni niestety zakazu wnoszenia na trybuny środków pirotechnicznych. Race odpalane były kilkukrotnie w trakcie spotkania. Tymczasem mijały kolejne minuty, a stadionowy zegar wciąż wskazywał wynik 0:0. Raków miał optyczną przewagę, ale nie potrafił przełożyć jej na konkrety. Spora w tym też zasługa Tobiasza, który rozgrywał bardzo dobre zawody. Im zaś bliżej było końca regulaminowego czasu gry, tym więcej na murawie widać było nerwowości. Formacje istniały już tylko teoretycznie, a błyskawiczne przejścia z obrony do ataku stały się normalnością. Finał Pucharu Polski: Legia lepsza w rzutach karnych! Gole jednak nie padły, więc potrzebna była dogrywka. Ta zaczęła się natomiast podobnie, jak pierwsza połowa - od ataków Rakowa. Tym razem bliski szczęścia był Bartosz Nowak, który strzelał z ostrego kąta. Pomocnik nieznacznie się pomylił. W drugiej połowie dogrywki "Medaliki" momentami tłamsiły wręcz Legię na jej połowie. W 114. minucie kapitalnie sprzed pola karnego uderzył Władysław Kocherhin, ale znów na wysokości zadania stanął Tobiasz. Zwycięzcę musiał wyłonić więc konkurs rzutów karnych. Losowanie wygrali piłkarze Rakowa - to oznaczało, że zawodnicy obu drużyn strzelali na bramkę, za którą zasiadali kibice z Częstochowy. Jako pierwszy piłkę na 11. metrze ustawił Bartosz Slisz. Pomocnik pewnym strzałem w środek bramki pokonał Kacpra Trelowskiego i udanie otworzył rywalizację. Za jego przykładem poszli kolejni wykonawcy - po pięć prób każdej z drużyn zakończyło się po myśli strzelców. Było więc 5:5 i spektakl trwał dalej. W szóstej próbie skuteczny był Maik Nawrocki, za to pomylił się Mateusz Wdowiak. Legia wygrała więc 6:5. Jakub Żelepień, Interia