Thriller w Barcelonie. "Lewy" ratuje mistrzów Hiszpanii. Koniec fatalnej passy Polaka
Po 50 dniach snajperskiej posuchy Robert Lewandowski ponownie trafił na listę strzelców. Dzięki jego dwóm bramkom Barcelona pokonała Deportivo Alaves 2-1, mimo że już po 18 sekundach spotkania musiała odrabiać straty. To nie koniec kryzysu mistrzów Hiszpanii, ale komplet punktów oznacza, że kontakt z czołówką zostaje zachowany. Strata do Realu Madryt nadal wynosi tylko dwa punkty.

Konfrontacja katalońskiego giganta z outsiderem na wzgórzu Montjuic rozpoczęła się od trzęsienia ziemi. Barcelona przegrywała z Deportivo Alaves już po pierwszej akcji meczu. A dokładnie - po 18 sekundach.
Wszystko zaczęło się od straty w środku pola Ilkaya Gundogana. Goście wyszli z błyskawicznym atakiem i zakończyli go w modelowy sposób. Na piątym metrze nogę przystawił jak należy Samu Omorodion, pokonując bezradnego w tej sytuacji Marca-Andre ter Stegena.
"Duma Katalonii" była w szoku. I zanim otrząsnęła się z odrętwienia, mogła przegrywać różnicą dwóch goli, mimo że nie minął jeszcze kwadrans. Przed szansą ponownie stanął Omorodion, ale tym razem - w sytuacji sam na sam - nie trafił w bramkę.
Kiedy w 30. minucie ten sam zawodnik wygrał pojedynek z Julesem Kounde i huknął w poprzeczkę, stało się jasne, że w tym spotkaniu może dojść do sensacji.
Mistrzowie Hiszpanie długimi fragmentami nie przypominali drużyny, która walczy o obronę tytułu. Goście z kolei poczynali sobie bez kompleksów. I konsekwentnie szukali okazji na podwyższenie prowadzenia.
Lewandowski ratuje Barcelonę. Koniec fatalnej passy polskiego snajpera
W pierwszej połowie wybrańcy Xaviego Hernandeza oddali na bramkę rywala tylko cztery strzały. Na dodatek dwa z nich były niecelne. W tym sezonie tak słabego wyniku w roli gospodarzy jeszcze nie notowali.
Ale właśnie wtedy przebudził się Robert Lewandowski. W 53. minucie kapitan reprezentacji Polski wykorzystał idealne dośrodkowanie Kounde i strzałem głową doprowadził do wyrównania. Podwórkowo w tej sytuacji zachował się Rafa Marin, który praktycznie nie podjął powietrznej walki z Polakiem.
"Lewy" przerwał w ten sposób fatalną passę. Trafił do siatki po 50 dniach snajperskiej posuchy (sześć potyczek bez gola). Poprzednim razem bramkarza rywali pokonywał jeszcze we wrześniu, w wygranym 3-2 meczu z Celtą Vigo.
Co ciekawe, był to dopiero drugi gol zdobyty przez niego głową w La Liga. Wcześniej trafił w ten sposób do siatki w maju tego roku, pokonując bramkarza Realu Madryt.
Ale to nie było ostatnie słowo króla strzelców poprzedniego sezonu. Gdy do końcowego gwizdka pozostawało mniej niż kwadrans, w "szesnastce" gości faulowany był Ferran Torres. Arbiter podyktował rzut karny.
Do piłki podszedł RL9, w swoim stylu zwolnił rytm kroków przy nabiegu i wpakował piłkę pod poprzeczkę. To był cios na wagę triumfu. "Barca" zachowała dzięki temu kontakt z czołówką i nadal traci do drugiego w tabeli Realu tylko dwa punkty.













