Gdyby Raków tylko mógł, to spotkanie z Wartą na pewno by przesunął na inny termin. Wypadło ono zaledwie trzy dni po "zwycięskim" remisie w Baku z Karabachem Agdam i awansie mistrza Polski do trzeciej rundy eliminacji Ligi Mistrzów. I na trzy dni przed pierwszym starciem z Arisem Limassol w tejże trzeciej rundzie. Tylko że Raków już wykorzystał swoją możliwość przełożenia meczu, zrobił to w drugiej kolejce. Mecz z Wartą musiał się odbyć w normalnym terminie, a poznaniacy doskonale wiedzieli, że ich rywale w głowach mają teraz inne wyzwania. Skład, który trener Dawid Szwarga posłał na boisko i tak imponował, bo przecież Sonny Kittel, Władysław Koczerhin, Ben Lederman, Giannis Papanikolau czy Bartosz Nowak to wciąż są potencjalne gwiazdy Ekstraklasy. Tyle że Raków zderza się teraz ze ścianą, w którą uderzali też inni w poprzednich latach, próbujący godzić ligę z pucharami. Gdy w głowach są pucharowe starcia, a tu trzeba grać z przeciętniakami w lidze. Raków Częstochowa traci zawodnika, który zdobył z nim pięć tytułów. Już oficjalnie Bilardowy strzał Luisa Widzieli o tym piłkarze Warty, których podbudowało zwycięstwo w poprzedniej kolejce z Górnikiem Zabrze. Oni też rok temu grali w Częstochowie w wakacje, po całkiem zaciętym spotkaniu przegrali z Rakowem 0:1, a później zabrali mu punkt wiosną, po remisie w Grodzisku. Teraz ruszyli ostro na mistrza kraju, wysoko ustawili pressing. Zaskakująco często gościli na przedpolu gospodarzy, a już w 5. minucie zdobyli bramkę. Równie zaskakującą, bo pewnie nikt się nie spodziewał, że Miguel Luis jest w stanie przymierzyć tak precyzyjnie z blisko 30 metrów, w sumie w dość przypadkowej sytuacji. Lepiej mógł się zachować Bieszczad, uderzenie było jednak z daleka. I tak piłkarz niechciany w Częstochowie przez Marka Papszuna skarcił swój dawny zespół. Raków nie potrafił złapać właściwego rytmu, Warta wyraźnie go zaskoczyła. W 14. minucie, po błędzie Ledermana, dwa razy na bramkę Rakowa uderzał Dario Vizinger. Zwłaszcza ten pierwszy strzał Chorwata, z prawej strony, mógł dać gościom podwyższenie wyniku. Dopiero po 25 minutach Raków był w stanie przesunąć grę na połowę poznaniaków, zepchnął Wartę do obrony. Tyle że zespół z Poznania wielokrotnie już pokazywał, że potrafi znakomicie się organizować w defensywie i rywale mają mało sytuacji. Tak było i tym razem. Adrian Lis miał problemy z obroną strzału Deiana Sorescu w 27. minucie i to właściwie wszystko. Raków miał piłkę przez 2/3 czasu gry, ale oddał dwa razy mniej strzałów mniej od Warty, ledwie dwa były celne. To poznaniacy mieli lepszy pomysł na to spotkanie, prowadzili więc po 45 minutach. Wymiana ciosów po przerwie Mistrzowie Polski szybko zabrali się do odrabiania strat tuż po przerwie. W polu karnym padł Sorescu i arbiter początkowo uznał to za popularne "padolino", pokazując Rumunowi żółtą kartkę, szybko jednak z błędu wyprowadził go system VAR. Po obejrzeniu powtórki sędzia anulował kartkę i wskazał na 11. metr. Do piłki podszedł Łukasz Zwoliński i pewnie dał swojej drużynie wyrównanie. Medaliki jednak równie szybko jak wyrównały, tak też znów pozwoliły sobie wbić gola. Warta była w tym meczu jak rasowy pięściarz, który może nie atakuje ciosami jak z karabinu, ale kiedy już znajdzie dobry moment, to trafia idealnie na szczękę. Goście znów wykorzystali niepewność w tyłach Rakowa, bo jego stoperzy zaspali przy dłuższym zagraniu za ich plecy, co wykorzystał Vizinger, zgrywając piłkę klatką piersiową do Macieja Żurawskiego. Ten wszedł w pole karne, nie zastanawiał się długo i strzałem w długi róg pokonał Bieszczada, znów też można było mieć wątpliwości do jakości jego interwencji. Znów dobrym nosem trenerskim wykazał się Dawid Szulczek, bo Żurawski pojawił się na boisku w przerwie. Bieszczad zrehabilitował się kilka minut później, kiedy Warta była bliska podwyższenia prowadzenia. Znów strzałem z dystansu popisał się Luis, tym razem ze stojącej piłki. Portugalczyk podszedł do rzutu wolnego i z ponad 20. metrów uderzył wprost pod poprzeczkę bramki Rakowa, Bieszczad zareagował jednak znakomicie i pozbawił rywala pięknego gola. Pierwszy gol beniaminka i pierwsza wygrana. Bramka w 99.minucie Mądra gra Warty przyniosła cenny punkt Warta ma opinię jednej z najmniej przyjemnych drużyn dla przeciwników i po raz kolejny to potwierdziła. Raków mógł poczuć się trochę jak ich rywale sprzed kilku dni, bo tym razem to oni wcielili się w rolę bijącego głową w mur Karabachu, a goście imponowali swoją organizacją gry w defensywie, rozbijając kolejne ataki zespołu Dawida Szwargi. Dyscyplina sprawdzała się do 83. minuty, a potrzebne było do tego podniesienie piłki wysoko nad murawę. Znów swoje zrobił Sorescu, który dobrze ustawił się na dalszym słupku, dzięki czemu doszedł do wysokiego dośrodkowania i przytomnie zgrał piłkę na środek pola karnego. Tam bezpośrednio z powietrza uderzył ją Jean Carlos i choć próbował jeszcze interweniowiać Stavropoulos, to tylko zmienił tor lotu futbolówki, która wylądowała w bramce Warty. Ten gol jeszcze podkręcił piłkarzy Rakowa, którzy ruszyli w poszukiwaniu zwycięstwa, Warciarze jednak wytrzymali presję i bardzo mądrze oddali grę od swojego pola karnego, wiedząc, że trzymanie się kurczowo własnej szesnastki byłoby w zasadzie podpisaniem na siebie wyroku. Taktyka się sprawdziła i zespół Szulczka wywozi z Częstochowy niezwykle cenny punkty. Raków z kolei poczuł na własnej skórzy słynną "klątwę" pucharowiczów i po udanym starcie sezonu notuje pierwszą stratę punktów, a trenerowi Szwardze ten mecz z pewnością przyniósł kilka nowych zmartwień.