Łodzianie do ekstraklasy wrócili po trzech latach. Kiedy z niej spadali, grali jeszcze przy jednej trybunie, a ostatni mecz zobaczyło zaledwie 968 kibiców (m. in. z powodów pandemii). Teraz na pierwsze spotkanie w Łodzi po awansie przyszło niespełna 11 tysięcy fanów. Z zespołu, który w lipcu 2020 roku pokonał Raków Częstochowa 3:2, przeciwko Koronie na boisku nie było żadnego zawodnika. Pirulo, który mógł to spotkanie pamiętać, był w piątek rezerwowym. Po dwóch wyjazdowych porażkach (z Legią i Ruchem) Kazimierz Moskal, trener łodzian zamieszał składem. Z obrony został tylko Piotr Głowacki, a postawił na Marcina Flisa, Adriena Louveau i Kamila Dankowskiego. Do ataku przesunął Piotra Janczukowicza, zabrakło miejsca dla Bartosza Szeligi i Kaya Tejana, a zagrali Maciej Śliwa i Mieszko Lorenc. Pierwsza bramka w sezonie ŁKS Gospodarze w tym sezonie jeszcze nie zdobyli bramki. Nie było jednak tak, że rzucili się od początku na rywala. To Korona prowadziła grę, ale też miała problemy, by stworzyć zagrożenie. Minęła połowa pierwszej części spotkania i nie było nawet jednej bramkowej sytuacji. W 26. minucie sędzia Szymon Marciniak zaskoczył chyba wielu na stadionie, bo podyktował rzut karny dla ŁKS. Okazało się jednak, że rzeczywiście Miłosz Trojak spóźnił się interwencją i kopnął Macieja Śliwę. Z jedenastu metrów pewnie strzelił Dani Ramirez. Kielczanie nie za bardzo potrafili zareagować na straconą bramkę. Za to łodzianie sprezentowali im okazję - rzut wolny z około 23 metrów. Dobrze strzelił Ronaldo Deaconu, ale świetnie spisał się Aleksander Bobek. Po przerwie znów najbardziej ŁKS nękał Deaconu. Tyle że w bramce gospodarzy jest Bobek, który odbił groźny strzał Rumuna w 53. minucie. Potem poradził sobie też z uderzeniem głową Martina Remacle'a. Gospodarze szanowali wynik, skupili się na obronie i czekali na okazję do kontrataku. Dogodną sytuację mieli jednak po rzucie rożnym. Piłkę dostał Kamil Dankowski, mocno uderzył i Xavier Dziekoński musiał się wykazać, by obronić. Goście nie rezygnowali do końca - niecelnie z rzutu wolnego uderzył Remacle. Potem w trudnej sytuacji nie trafł w pustą bramkę, a do tego został też zablokowany. ŁKS przeżywał trudne chwile, ale wciąż prowadził. Aż do 87. minuty, kiedy po wideoweryfikacji Szymon Marciniak podyktował rzut karny za zagranie ręką Adriena Louveau. I w przypadku Korony Dalmau też nie pomylił się z jedenastu metrów. Sędzia Marciniak doliczył aż dziewięć minut. W 99. minucie ŁKS miał rzut rożny - po dośrodkowaniu Piotra Głowackiego akcję zamknął Tutyskinas i pokonał Dziekońskiego.