Wielki rzut LeBrona
LeBron James był pierwszy na parkiecie Quicken Loans Arena w Cleveland i był ostatnim, który z niego zbiegał po nieprawdopodobnym rzucie za trzy punkty, w ostatniej sekundzie meczu przeciwko Orlando Magic.

Rzucie, który wpadał do kosza już po końcowej syrenie, ale dal Cavs zwycięstwo 96:95 (30:16, 26:28, 19:25, 21:26), wyrównujące stan rywalizacji w finale Konferencji Wschodniej NBA na 1-1.
Marcin Gortat zagrał dobrze: 10 minut na parkiecie, 4 punkty (2 celne rzuty na dwie próby), 3 zbiórki, jeden zablokowany rzut i żadnej starty piłki.
- Zawsze chciałem być Jordanem jak grałem na podwórku z kolegami, bo Michael zawsze trafiał takie rzuty, najważniejsze w meczu, w najważniejszych sekundach - mówił na konferencji prasowej LeBron James, który niesamowitym rzutem dopisał kolejną niezapomnianą kartę w historii gracza, który ma zaledwie 24 lata. Opiszmy mecz i ostatni rzut jego słowami.
Podobnie jak w pierwszym spotkaniu tych drużyn, wygranym w ostatnich sekundach przez Orlando Magic i tym razem pierwsze 24 minuty należały do faworytów, gospodarzy z Cleveland. Jedyna różnica to fakt, że tym razem nikt w Cleveland nie musiał się bać Dwighta Howarda, który był po pierwsze doskonale odcinany od piłek swoich rozgrywających, a po drugie nie miał już takiej energii jak w pierwszym spotkaniu. Efekt był widoczny na tablicy wyników: 30:16 po pierwszej kwarcie, a później 43:20 po trafieniu za trzy punkty Joe Smitha dla Cleveland. Howard, który zamiast wsadów, które rozwalają tablice odmierzające czas musiał zadowolić się tylko rzutami osobistymi - miał po pierwszej połowie tylko osiem punktów i 11 zbiórek, a Orlando mogło być szczęśliwe, że zaczął trafiać za trzy punkty JJ Reddick, bo przewaga Cleveland do przerwy (56:44) mogła być przynajmniej dwukrotnie wyższa.
Pomimo tego, że tym razem LeBron miał większą pomoc ze strony gracza, który obwiniał siebie za porażkę w pierwszym meczu - Mo Williamsa (19 pkt), reszta jego kolegów była tylko przeciętna, a do tego nie radziła sobie z dwójkowymi zagrywkami serwowowami seryjnie przez parę Hedo Turkoglu (21 pkt) i Rashard Lewis (23 pkt).
Kiedy ci koszykarze - podobnie jak w pierwszym spotkaniu tych zespołów - zaczęli trafiać, przewaga Cavs malała w oczach, pomimo, że w drugiej połowie Howard zaliczył tylko 2 punkty. Z dwunastu "oczek" przewagi po pierwszej połowie, zrobiło się tylko 6 na początku czwartej kwarty i potrzeba było tylko sześciu następnych minut, by Magic wyszli na swoje pierwsze prowadzenie w tym meczu (86:84).
- Nie możemy tak grać, mieć tylu wpadek i przegapionych sytuacji w defensywie. To trzeba zmienić i zrobić coś, byśmy tak łatwo nie tracili przewagi - to nie jest już śmieszne - komentował LeBron. Trener Stan Van Gundy, który po pierwszym meczu powiedział, że nie wiedział w jaki sposób powstrzymać LeBrona Jamesa, nie wiedział tego także w piątkowy wieczór w Cleveland - numer 23 wejściami pod kosz raz po raz demoralizował obronę gości.
Kiedy do końca spotkania pozostawało niecałe 120 sekund, a Williams rzutem za trzy punkty dał Cleveland prowadzenie 93:90, można było odnieść wrażenie, że jakimś sposobem wraz z ponad 20 tysiącami fanów zostałem przeniesiony w czasie, o jakieś 48 godzin wcześniej. Bo ponownie zimną krew wykazał Turkoglu najpierw rzutem za trzy punkty wyrównując stan meczu, a później, po stracie piłki przez Cleveland, arcytrudnym rzutem dał Magic prowadzenie 95:93.
Jedna sekunda - tyle wtedy dzieliło Magic od odniesienia zwycięstwa, objęcia prowadzenia 2:0 i prawdopodobnie od finałów NBA - ponad 90 procent zespołów, które miały dwie pierwsze wygrane na parkiecie rywala, awansowało do następnej rundy.
- Mogliśmy może bronić tę akcję trochę inaczej, znowu ja zawaliłem ustawienie zespołu,ale nie powiem, co zrobiliśmy źle bo taka sytuacja może się przecież powtórzyć - mówił na konferencji wyraźnie załamany Van Gundy. Już raz to robił, po przegranym meczu w ostatniej sekundzie z Bostonem, ale tym razem więcej było zasługi LeBrona niż winy próbującego go zatrzymać Turkoglu. W ułamku sekundy, widząc, że nie uda się podanie pod kosz, LeBron zmienił pozycję, wybiegł na wprost kosza jakiś metr za linię trzech punktów i centymetry nad wyciągniętymi palcami Turkoglu oddał rzut, który wpadł do kosza już po końcowej syrenie. 96:95 dla Cavaliers, LeBron jest duszony, poklepywany i obściskiwany przez wszystkich graczy Cavs, a twarz Supermana z Orlando wyglądała jakby nie do końca wiedział co się stało. - Jak chwyciłem piłkę i rzuciłem to wiedziałem, że wpadnie. Wszystko jakoś pasowało - mówi James (35 pkt, 5 asyst, 4 zbiórki, 2 zablokowane rzuty). - Ale równie dobrze piłka mogła wypaść z kosza, co przy naszym szczęściu nie było takie niemożliwe. Setki razy trenuję takie zagranie, takie wyjście na pozycję i taki rzut, bo może się kiedyś przyda. I się przydało. A, że na zegarze była tylko sekunda do końca meczu? Dla wielu sekunda to bardzo mało, a dla mnie bardzo dużo, można w tym czasie wiele zrobić. Na przykład wygrać mecz - dodał.
Przemek Garczarczyk z Cleveland
1. Cleveland Cavaliers - 3. Orlando Magic 96:95 (30:16, 26:28, 19:25, 21:26)
Cavaliers: James 35 (5 as.), Williams 19 (5 as.), Ilgauskas 12 (15 zb.), West 12, Varejao 4 oraz Pavlović 9, Smith 5, Wallece 0, Gibson 0, Kinsey 0.
Magic: Lewis 23, Turkoglu 21, Lee 11, Howard 10 (18 zb.), Alston 4 oraz Pietrus 10, Redick 7, Johnson 5, Gortat 4, Battie 0.
Stan rywalizacji (do czterech zwycięstw) 1-1.
ASInfo/INTERIA.PL
Więcej na ten temat
Zobacz także
- Polecane
- Dziś w Interii
- Rekomendacje