Polka wpadła na metę równo z Włoszką Zaynab Dosso i nie było wiadomo kto wygrał. O jej zwycięstwie zdecydowały tysięczne części sekundy, bo oficjalne czas zmierzono im taki sam - 7,14 sekundy. - Jak są takie małe różnice, to nie wiem, czy wygrałam. To drugie takie zwycięstwo o tysięczne części sekundy i trochę to jest niepokojące, albo może raczej stresujące - stwierdziła Swoboda. Rok temu Swoboda wygrała w Łodzi w czasie równo siedmiu sekund. Na początku tego sezonu biega wolniej. - Mamy jeszcze trochę czasu do mistrzostw Europy. Będzie trochę przerwy, by odbudować i poszukać tego brakującego ogniwa - zapewnia Swoboda. - Może przydałby się kop w tyłek. Mam trenerkę, rodziców, chłopaka i jak jest źle to idę do nich. W sezonie halowym Swoboda skupia się na mistrzostwach Europy w Stambule. Zanim tam pojedzie, wystartuje jeszcze w Orlen Copernicus Cup w Toruniu, mistrzostwach Polski i mityngu w Birmingham. - Mam nadzieję, że od mistrzostw Polski będziemy się rozpędzać właśnie do mistrzostw Europy w Stambule. Ze startu na start może bardziej wkręcę się w bieganie. Nie wiem, nie chce mówić nic o tym, jak szybko pobiegnę - dodaje Swoboda. 26-letnia sprinterka przyznaje jednak, że pała żądzą rewanżu za niepowodzenia w poprzednch latach. - Muszę się odegrać za Belgrad rok temu [była czwarta w halowych mistrzostwach świata - przyp. red.] i z Toruń dwa lata emu [z powodu koronawirusa nie wystartowała]. Celuję w czołową trójkę, ale to takie obiecanki, cacanki - przyznała w swoim stylu Swoboda.