Jaki to był mundial? Z cała pewnością bardzo atrakcyjny dla widza i tego na trybunach, i tego przed telewizorem. Piłkarski mundial to od dawna produkt medialny dopracowany w każdym szczególe, korzystający z postępu technologicznego nie tylko w dziedzinie techniki telewizyjnej, ale i wszelkiego rodzaju statystyk porównawczych pokazujących w aplikacjach w czasie rzeczywistym, co, kto i ile. Czy ten mundial był lepszy od innych? Wielu twierdzi, że tak, ale jak to obiektywnie porównać? Przecież każdy czas ma swoje prawa i swoich bohaterów. Swoje niespodzianki i swoje rozczarowania. Zatem rację ma Mario Kempes, który zapytany przez dziennikarzy czy ktoś taki jak on przydałby się drużynie Leo Messiego odpowiedział - "Ani ja nie jestem potrzebny tej drużynie, ani Leo tej naszej z 1978. Te sprawy są nieporównywalne w żadnej skali i trzeba to zostawić w spokoju". Święte słowa. Nota bene Kempes jeszcze niedawno nie był jakimś szczególnym zwolennikiem talentu Messiego. Ba, miał do niego dużą rezerwę za wtrącanie się we wszystkie sprawy argentyńskiej piłki. Pamiętam, jak w maju 2018 roku miałem przyjemność pogwarzyć chwilę z Mario Kempesem po finale Ligi Mistrzów w Kijowie. Zżymał się wtedy mocno nad dyktaturą Messiego, z tego powodu wróżąc klęskę Argentyny na mundialu w Rosji. I niewiele się pomylił, ale widać, że Leo wyciągnął wnioski z przeszłości, i w Katarze był już kimś zupełnie innym. To były jego mistrzostwa pod każdym względem. I jest to bardzo miłe także dla postronnego obserwatora, bo Messi jak mało kto na taki finał reprezentacyjnej kariery zwyczajnie zasłużył. Marian Kmita: Pracujmy jak Szymon Marciniak, a sięgniemy po zaszczyty A co z nami? Jak ocenić ten mundial z naszej strony? Jeszcze miesiąc przed mistrzostwami na okładce bardzo prestiżowego, francuskiego miesięcznika "Onze" obok podobizny Messiego, Ronaldo, M’Bape i Nouera jako gwiazd mundialu widniała też twarz Roberta Lewandowskiego. Rzeczywistość okazała się jednak inna i tak do końca trudno za to winić samego pana Roberta. Zagraliśmy chyba tak, jak nas na dzisiaj stać. I z całym szacunkiem do naszych gwiazd Lewandowski to nie Messi, a Piotr Zieliński to jeszcze nie Luka Modrić. Stąd wynik daleki od naszych ambicji, ale czy oczekiwania Polaków nie były znacznie na wyrost? Pewnie były, ale i tak gdyby nie qui pro quo z premiami i medialnymi niezręcznościami trenera Michniewicza odbiór naszego udziału w tych mistrzostwach byłby zupełnie inny. A tak - ech... Lepiej jednak cieszyć się z takiego, bezpośredniego udziału w światowym święcie futbolu, niż oglądać turniej tylko w telewizji jak np. Włosi. Wie coś o tym Zbyszek Boniek, jako nasz rzymski rezydent, na codzień odbierający frustracje miejscowych tifosi, którzy tym razem mogli kibicować jedynie "etranżerom" z włoskich klubów. A propos Zibiego do dał wczoraj świetny wywiad u Romka Kołtonia w "Prawdzie Futbolu". Wywiad paradoksalnie dotyczył nie tyko mundialu i przyszłości futbolu, ale i nas - Polaków - jako nacji od wieków z charakterystycznymi atutami, ale i krepującymi przywarami. W rozmowie Zibi najbardziej piętnował nasze malkontenctwo, bark cierpliwości, zajadłość i brak szacunku dla swoich autorytetów. Generalnie zabrzmiało to raczej smutno, niż optymistycznie. Na szczęście część rozmowy dotyczyła Szymona Marciniak i jego polskiej ekipy sędziującej wczorajszy finał mundialu. I to, siłą rzeczy, była naturalna antyteza do wszystkich zarzutów Zbyszka względem Polaków jako takich, bo przykład pracy Szymona Marciniaka we wczorajszym finale to tylko powód do dumy nas wszystkich, nie tylko tych kochających sport. I nie jest to tylko subiektywne, "polskie" odczucie, bo w trakcie rozmowy o Marciniaku do Zibiego zadzwonił Pierluigi Collina komplementując polskiego sędziego pod niebiosa. Nawet wyrwało mu się porównanie aktualnej popularności Pan Szymona do Jana Pawła II, co zabrzmiało nieco śmiesznie, ale słychać było, że jest z jego pracy bardzo, bardzo zadowolony. Zatem nie ma co biadolić, bo nie jesteśmy ani lepsi, ani gorsi od innych. Trzeba tylko ciężko pracować jak Szymon Marciniak, a kiedyś sięgniemy po wszystkie zaszczyty. Trzeba tylko w to uwierzyć i chcieć.