Najważniejszy jest ten pierwszy raz. Zawodnicy, którzy kilkakrotnie znaleźli się w "10" najlepszych sportowców Polski zgodnie twierdzą, że największe emocje towarzyszyły im, gdy debiutowali w wyścigu do miana sportowca roku. - Dlatego ja największe nerwy przeżywałem w 1996 roku, kiedy rozstrzygały się losy plebiscytu za 1995 rok - wspomina Robert Korzeniowski. - Niestety, nie udało mi się trafić do pierwszej dziesiątki. To była dla mnie bardzo ważna chwila. Zresztą za każdym razem mocno ją przeżywałem, bo plebiscyt to takie poddanie się weryfikacji po sezonie. Oceniają nas kibice, bez których przecież nie istniejemy. Pamiętam tę gorączkę przed balem. Zastanawianie się, gdzie usiądę, wybieranie smokingu. To takie jakby emocje studniówkowe - dodał były chodziarz. Razem z prezydentem - Jak ktoś nie jest obyty z kamerą, to rzeczywiście towarzyszy mu ogromne napięcie - powiedział judoka Paweł Nastula, sportowiec roku 1995 i 1997. - Gdy wychodziłem za drugim razem na scenę, było mi już łatwiej. Ale moment wyczytywania kolejnych nazwisk jest stresujący za każdym razem - opowiada Nastula. Podobne wrażenia ma Korzeniowski. - Najbardziej denerwowałem się na tych pierwszych galach, potem już wiedziałem jak się zachować. Zawsze zaopatrywałem się w tabletki na gardło, by nie mieć chrypki po tych wszystkich wywiadach, już po ogłoszeniu wyników - dodał ze śmiechem. Obecny szef sportu Telewizji Polskiej w ubiegłym miał także okazję poznać inny rodzaj emocji. - Stanąłem wówczas już po drugiej stronie - nie sportowca biorącego udział w konkursie, a wręczającego nagrodę. Towarzyszyły mi emocje debiutanta - wspomina. Nastula twierdzi, że o plebiscycie myślał już nawet dwa tygodnie przed ogłoszeniem wyników. - Cały czas nachodziły mnie myśli, które zajmę miejsce, ale starałem się je odganiać - stwierdził były judoka, zapewniając, że nigdy do końca nie był pewny zwycięstwa. - Choć muszę przyznać, że za drugim razem miałem pewne przypuszczenia. To dlatego, że posadzono mnie obok ówczesnego prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. Pomyślałem, że skoro siedzę koło tak ważnej postaci... - śmieje się Nastula, który przygotowywał sobie także przemowy. W końcu jednak przestał to robić, bo gdy stawał na scenie to i tak mówił co innego. Spotkania promocyjne Z kolei Zenon Jaskuła, który w 1993 roku zajął 2. miejsce, nie miał czasu na denerwowanie się wynikami plebiscytu. - Kilka dni przed ogłoszeniem wyników byłem we Włoszech, więc nie uczestniczyłem w tej narastającej gorączce - mówi trzeci kolarz Tour de France. Do Warszawy przyjechał dopiero dzień przed galą mistrzów sportu. Kiedy siedział już na sali w oczekiwaniu na wyniki, nie denerwował, gdyż... znał już rozstrzygnięcie. - Jakąś godzinę przed rozpoczęciem uroczystości dotarł do mnie przeciek, kto wygrał. Czy nie byłem zawiedziony? Ależ nie, przecież to tylko zabawa - stwierdził Jaskuła. Być może przegrał właśnie dlatego, że w czasie ostatnich dni przed galą nie było go w kraju. - Rafał Kubacki, który wówczas wygrał, opowiadał mi później, że organizował spotkania promocyjne z młodzieżą mające na celu nakłonienie ich do oddania na niego głosów... - zakończył Jaskuła. Lepsze niż medal Nic dziwnego, że sportowcy denerwują się przed ogłoszeniem wyników naszego plebiscytu. Dla niektórych z nich zwycięstwo w tym konkursie ma większe znaczenie, niż wygranie zawodów sportowych! - Wyróżnienie "Przeglądu Sportowego" jest dla mnie ważniejsze, niż zdobycie jakiegokolwiek medalu - powiedział kiedyś nasz niezapomniany tenisista stołowy Andrzej Grubba, który triumfował w naszym plebiscycie w 1984 roku. Robert Korzeniowski również porównuje udział w naszej imprezie do zawodów sportowych. - Zaistnienie w plebiscycie można porównać do zakwalifikowania się do jakichś ważnych zawodów. Uznanie fanów jest niesamowicie istotne - powiedział szef sportu Telewizji Polskiej. Jarosław Koliński, Iza Koprowiak