Partner merytoryczny: Eleven Sports

Piłkarscy utracjusze

Lubię to
Lubię to
0
Super
0
Hahaha
0
Szok
0
Smutny
0
Zły
0
Udostępnij

Mieli ogromny talent, byli ulubieńcami kibiców, zarabiali miliony. Alkohol, hazard, naiwność i nieudane interesy doprowadziły ich na dno, a nawet do utraty życia...

Kazimierz Deyna, jeden z najwybitniejszych polskich piłkarzy, 1 września 1989 roku zginął w wypadku samochodowym na autostradzie pod San Diego. Sekcja zwłok wykazała, że był pod wpływem alkoholu. Wcześniej legło w gruzach jego dorosłe, pozasportowe życie.

Nie poradził sobie z problemami...

- Grał w piłkę do 40. roku życia, bo po prostu nic innego nie potrafił robić. Wcześniej stracił wszystkie pieniądze. Oszukał go jego zaufany menedżer, który miał dostęp do konta rodziny Deyny. Już po śmierci Kazia jego żona wygrała z menedżerem proces, ale nic na tym nie zyskała, bo ten człowiek był już bankrutem - wspomina w rozmowie z INTERA.PL Stefan Szczepłek, autor biografii Kazimierza Deyny.

Jego problemy z alkoholem zaczęły się już w Anglii, gdy był piłkarzem Manchesteru City. Policja zatrzymała go kilka razy, kiedy prowadził samochód w stanie nietrzeźwym.

"Słyszałem, że pod koniec życia miał problemy z alkoholem. Mogę z całą pewnością stwierdzić, że gdy grał w Polsce, to nie pił. Uwielbiał natomiast kobiety. To mu jednak nie przeszkadzało w grze" - opowiadał kolega Deyny z reprezentacji, Jan Tomaszewski.

Deyna nie poradził sobie z problemami. Może zabrakło mu takiego charakteru, jaki miał jego przyjaciel Franciszek Smuda, który w USA powierzył oszczędności temu samu człowiekowi, co Deyna. Też wszystko stracił.

"Myślałem nawet o samobójstwie" -mówił "Franz". On jednak znalazł w sobie na tyle siły, aby zacząć wszystko od nowa i teraz jest trenerem reprezentacji Polski.

W dobę przygrywał 100 tysięcy

Mirosław "Oko" Okoński - jeden z niewielu piłkarzy uwielbianych przez zwaśnionych kibiców Legii i Lecha. Czarował techniką, strzelał mnóstwo bramek, w barwach HVS Hamburg podbijał Bundesligę. Teraz z trudem wiąże koniec z końcem.

W 2006 roku został zatrzymany za jazdę pod wpływem alkoholu i posługiwanie się prawem jazdy z podrobioną pieczątką. Stanął przed sądem i został skazany na rok i trzy miesiące więzienia w zawieszeniu. Kibice Lecha zbierali pieniądze, by zapłacić za niego grzywnę. Adwokat bronił go za darmo, przez sentyment dla dawnego idola.

"W życiu zarobiłem jakieś dwa miliony niemieckich marek. A że rozrzutny byłem i żyłem w luksusie, to gdy wróciłem do Polski zostało mi jakieś 600 tysięcy. Wtedy zaczął się jednak zjazd. Potrafiłem w 24 godziny przegrać sto tysięcy! Pan rozumie? Sto tysięcy! Wszystko: blackjack, jednoręki bandyta. Potrafiłem siedzieć w kasynie kilka godzin przed treningiem. Po treningu - aż do północy. Gdy wróciłem do Polski w 1992 r., po roku nie miałem już prawie nic" - zwierzał się "Oko"w wywiadzie dla "FutbolNews".

Depresja, agresja, więzienie

Bardziej dramatycznie potoczyły się losy Igora Sypniewskiego. Z Okońskim wiele go łączyło. Prezentowali podobny styl gry, lewą nogą potrafili czynić z piłką cuda.

"Sypek" pochodził z Łodzi, z biednej rodziny. Już w młodości nie stronił od kieliszka. Problemy z alkoholem sprawiły, że załamała się jego kariera w Grecji, a dla Panathinaikosu strzelał bramki nawet w Lidze Mistrzów. W 2001 roku wrócił do Polski. Zrobił furorę w Radomsku i podpisał lukratywny kontrakt z Wisłą Kraków. W cztery lata miał zarobić milion euro. Po kilku meczach nagle zniknął z klubu.

"Przyszedł do mnie i powiedział, że nie jest w stanie trenować. Jeszcze z czymś takim się nie spotkałem" - mówił trener Henryk Kasperczak. Sypniewski nie został zaakceptowany przez drużynę, popadł w depresję. Po rozwiązaniu kontraktu z Wisłą próbował odbudować się w Szwecji. Początki miał nawet udane, ale znowu odezwały się problemy z alkoholem. Wyrzucono go z klubu.

W rodzinnej Łodzi staczał się coraz bardziej. Zamiast na boisku, oglądaliśmy go jak na czele grupy chuliganów spod znaku ŁKS-u atakował szalikowców Lecha podczas jednego z meczów.

"Sypek" nie radził sobie z powstrzymywaniem agresji. Został skazany na 1,5 roku więzienia za groźby pod adresem matki swojej konkubiny i znieważenie policjanta. Po wyjściu z więzienia próbował jeszcze wrócić do futbolu, ale bez powodzenia.

Zawał przez alkohol

27 kwietnia 2003 roku zmarł Dariusz Marciniak. Miał wówczas 37 lat. Przyczyną zgonu był zawał serca spowodowany chorobą alkoholową. Marciniaka nie pamięta pewnie już zbyt wielu kibiców, bo kariery nie zrobił, a miał ku temu wszelkie predyspozycje.

W wieku 16 lat trafił do wielkiego wówczas Widzewa, miał być nowym Zbigniewem Bońkiem. W 1984 roku poprowadził reprezentację U18 do brązowego medalu mistrzostw Europy. W reprezentacyjnym debiucie z Węgrami zdobył gola. Interesowały się nim kluby zachodnie. Z kariery nic nie wyszło, bo na przeszkodzie stanął alkohol.

Film jako terapia

Andrzej Iwan - cudowne dziecko polskiego futbolu, w wieku 18 lat grał na mistrzostwach świata w Argentynie. Jednak już kilka miesięcy później trafił do aresztu za pobicie kelnerki w restauracji "Stylowa" w Nowej Hucie.

Mimo problemów z alkoholem i hazardem, Iwan miał w miarę udaną karierę sportową. Był reprezentantem kraju, zdobywał tytuły mistrza Polski, grał w Bundeslidze i w Grecji. Była jednak i druga strona medalu - alkohol i hazard. I

wan starał sobie z tym jakoś radzić, ale pewnych spraw nie udało się zatuszować. W Wiśle stracił pracę wiosną 2002 roku, gdy jako kierownik drużyny pojechał zarezerwować hotel na zgrupowanie przed meczem z GKS Katowice i ... przepadł , jak kamień w wodę. Przez kilka dni nie było z nim żadnego kontaktu.

Następne lata miał coraz gorsze. Wybrnął jednak z kłopotów. Formą terapii był film "Ruletka z Iwanem". W tym szczerym do bólu dokumencie opowiedział o swoim życiu, o tym, jak przegrywał grając w ruletkę i w pokera, a potem zapijał smutki alkoholem. Cały czas była jednak przy nim rodzina i to dzięki niej przetrwał najgorsze chwile.

Obecnie Andrzej Iwan jest cenionym komentatorem piłkarskim. Wyszedł na prostą. Ten były piłkarz Wisły nigdy nie krył, że jednym z powodów, dla których zdecydował się opowiedzieć swoją historię, był chęć zwrócenia uwagi młodym piłkarzom, aby nie brali z niego przykładu.

Na odwyku dla hazardzistów

W futbolu jest coraz więcej pieniędzy. Młodzi ludzie podpisują lukratywne kontrakty i niekiedy nie potrafią sobie poradzić z faktem posiadania naprawdę dużych pieniędzy, dlatego wpadają w kłopoty. Kamil Grosicki już jako nastolatek uzależnił się od hazardu. Popadł w ogromne długi. Gdy podpisał kontrakt z Legią, nie mógł skoncentrować się na meczach i treningach, bo cały czas myślał o tym, jak zdobyć pieniądze na ruletkę i automaty.

Klub wysłał go na terapię do ośrodka dla uzależnionych od hazardu na Mazurach. Kiedy i to nie pomogło, Legia postanowiła wypożyczyć "Grosika" do szwajcarskiego FC Sion. "Może zmiana środowiska mu pomoże" - zastanawiał się ówczesny trener warszawian, Jan Urban.

Szwajcaria nie uzdrowiła jednak Grosickiego. Dwa razy rozbił samochód, spóźniał się na treningi. Wybawieniem dla niego okazała się przeprowadzka do Jagiellonii Białystok. W Białymstoku otoczono go staranną opieką, pomagano w trudnych sytuacjach. Nie obyło się też bez kar. Latem 2009 roku trener Michał Probierz odsunął go od treningów i nie zabrał na obóz, kiedy piłkarz stawił się na zbiórce przemęczony, po nocnej imprezie.

"Jak teraz się wyłoży, to trzeba będzie, niestety, powiedzieć jedno: debil!" - powiedział wówczas "Przeglądowi Sportowemu" Tomasz Frankowski. Te ostre słowa oraz stanowczość trenera i władz klubu podziałały pozytywnie na młodego piłkarza. Od tego czasu coraz więcej mówiło się wyłącznie o boiskowych wyczynach "Grosika".

Grał coraz lepiej, co zaowocowało transferem do Turcji. Czy tam, w obcym kraju, pozbawiony opieki swoich mentorów z Jagiellonii, nie ulegnie starym demonom? Na razie idzie mu nieźle - w ostatnim meczu strzelił nawet gola, ale jego Sivasspor przegrał z Bursasporem 1-2.

Pieniądze w depozyt do mamy

Niektórzy piłkarze znaleźli oryginalny sposób na unikanie pokus związanych z marnotrawieniem zarobionych pieniędzy. Na przykład Sebastian Mila około 80 procent zarobionych pieniędzy oddaje... mamie, a ta wypłaca mu potem kieszonkowe na konkretne potrzeby.

28-letni piłkarz przyznał się do tego na łamach "Przeglądu Sportowego". "Ile razy zazdrościłem komuś telefonu za cztery tysiące złotych. Pytałem mamę: 'Powiedz mi jedno. Dlaczego nie mogę tak jak oni?'. Mama to mądra kobieta, jej argumenty: 'Oddam ci to, co zarobiłeś. Wszystko. Weź pod uwagę, że ty będziesz miał pieniądze później, a koledzy niekoniecznie".

Problem sportowców, którzy z różnych powodów trwonili zgromadzone podczas kariery fortuny, dotyczy nie tylko Polski. Anglicy mogą przywołać przykład niesfornego Paula Gascoigne, Niemcy Urliha Borowki kończącego karierę w Widzewie Łódź. Brazylijczyków wzrusza historia fenomenalnego dryblera z lat 50. i 60. - Garrinchy, który zapił się na śmierć. Jeszcze niedawno bliski śmierci, z powodu uzależnienia od narkotyków, był argentyński "Bóg Futbolu" - Diego Armando Maradona.

Brać wzór z Holandii

Oczywiście, pewnym ludziom nic nie jest w stanie pomóc. Gen samozniszczenia zawsze weźmie w nich górę. Wielu jednak mogłoby uniknąć tragicznego losu po zakończeniu kariery.

Jedną z recept zdradził w wywiadzie dla miesięcznika"Futbol" udzielonym Przemysławowi Rudzkiemu były reprezentant Polski - Tomasz Iwan. "Kiedy grałem w Holandii, ponad połowa moich zarobków szła na specjalny fundusz. Wtedy się denerwowałem, ale teraz doceniam to. Szybko okazało się bowiem, że to było dobre zabezpieczenie. Miałem kontuzję, kiedy wróciłem do Lecha, a tam w pewnym momencie nie mieliśmy nawet piłek do treningów. Może ktoś na moim miejscu zastanawiałby się, czy dalej to ciągnąć, ale ja skończyłem, bo do niczego nie byłem zmuszony. Taki system przydałby się w Polsce, zwłaszcza patrząc na kariery kilku moich kolegów z boiska, którzy żyją od pierwszego do pierwszego, a zarabiali kiedyś krocie. Mądrzejsi od nas to wymyślili, wszystko już było, wystarczy skopiować" - powiedział Tomasz Iwan.

To chyba lepsze niż inwestowanie pod opieką mamy, jak w przypadku Sebastiana Mili. Zwłaszcza, że nie każdy ma tak mądrą i przewidującą mamę...

INTERIA.PL

Lubię to
Lubię to
0
Super
0
Hahaha
0
Szok
0
Smutny
0
Zły
0
Udostępnij
Masz sugestie, uwagi albo widzisz na stronie błąd?Napisz do nas
Dołącz do nas na:
instagram
  • Polecane
  • Dziś w Interii
  • Rekomendacje