INTERIA.PL: W 1986 r., po mundialu w Meksyku przewidział pan klęskę polskiej piłki, mówiąc, by nie narzekać na przegraną z Brazylią i odpadnięcie z turnieju, bo przez najbliższe 16 lat nie będzie nas na Mistrzostwach Świata. Już wtedy widział pan symptomy upadku? Zbigniew Boniek: - Polska piłka funkcjonuje w bardzo specyficznych warunkach. Weźmy pierwszy z brzegu problem: brakuje nam spójnego, przemyślanego systemu szkolenia młodzieży. - Gdyby ktoś porównał liczbę piłkarzy zarejestrowanych w 1980 r. i obecnie, to plus-minus otrzymałby tę samą liczbę. Ale kiedyś dla młodych chłopaków - biedniejszych o swoich dzisiejszych rówieśników i dojrzewających w trudniejszych warunkach - piłka była całym światem. Pełno jej było na podwórkach, na osiedlach. Więcej było biegania w szkole i nikt nie ograniczał godzin wf-u, czy szkolnych kółek sportowych. - Ganianie za piłką było normalnym sposobem spędzania czasu - zamiast siedzenia przed telewizorami. W tamtym świecie nie było komputerów, ani internetu. To powodowało, że już od dziecka gra w piłkę wiązała się z takim "nakręcaniem się", przybierała formę prawdziwej rywalizacji toczonej z niebywałym zacięciem. A przy okazji ci chłopcy bardzo dużo trenowali. Jak uratować polską piłkę? Weź udział w dyskusji! - Dzisiaj piłka jest sprowadzona do szkolenia w klubie. To znaczy, tata - albo czasem mama - przyprowadza takiego malca, żeby z niego zrobić piłkarza, Nie ma już jednak tego, co było prawdziwą szkołą życia: gry na ulicy, przed blokami, na byle kawałku trawnika. Tam kształtowały się charaktery, nabierało się zadziorności. Teraz zupełnie tego nie widać. Co gorsza, praca w klubach na wszystkich szczeblach wygląda marnie. - Trenujemy za mało i źle, mamy słabe ligi i beznadziejny system zarządzania. Do tego dochodzą problemy z korupcją. W ogóle nie rozwijamy systemu szkolenia, nie korzystamy z wzorów zagranicznych, więc coraz trudniej o wyłowienie utalentowanych wychowanków. A do tego, jeżeli do naszej ligi trafiają obcokrajowcy, to słabi, z gorszych klubów, "trzeci garnitur" piłkarski, bo na lepszy nas nie stać. I to jest obraz polskiej piłki. Na zachodzie, w Holandii, Niemczech, Włoszech młodzież ma jeszcze lepszy dostęp do rozrywek, a jednak talentów piłkarskich tam nie brakuje! - Z Włochami nie mamy się co porównywać, chociażby dlatego, że w Italii można grać w piłkę przez 12 miesięcy w roku na otwartym powietrzu. Poza tym mentalność i kultura Włochów jest taka, że większość włoskiej młodzieży całymi popołudniami i wieczorami gania za piłką. Jest masa małych boisk do gry w pięciu na pięciu. U nas od listopada do końca lutego dzieciaki nie mają szans grać w piłkę na zielonych boiskach. Dlatego system zarządzania i organizacja polskiej piłki powinny być inne, bo nie mamy tego szczęśliwego położenia geograficznego. Choć czasem wydaje mi się, że już łatwiej poradzić sobie z klimatem, niż ze skostniałymi strukturami i z archaicznym sposobem myślenia o piłce... - Poza tym, popełniamy szalone błędy. W ostatnich kilkunastu latach utopiliśmy morze pieniędzy łożąc na piłkarskie szkoły mistrzostwa sportowego. Te środki mogły być zupełnie inaczej spożytkowane. Dla mnie jest oczywiste, że gdy chcę zgłębiać tajniki wiedzy, to idę do szkoły, a gdy chcę się nauczyć gry w piłkę, to idę do klubu. Klub jest miejscem, w którym się szkoli, gra w piłkę, wspólnie przeżywa porażki i przygotowuje do następnego meczu. Natomiast my wymyślamy systemy takie, że na terenie województw prezesi okręgowych związków piłki nożnej mają jakąś kasę, dysponują nią, zatrudniają znajomków jako nauczycieli. Te pieniądze powinny być przeznaczone dla klubów, na premie dla tych, które mają najlepiej zorganizowaną pracę z młodzieżą. - Dla mnie nie ma innego sensownego miejsca szkolenia piłkarskiego narybku, niż kluby piłkarskie. Pomysł, że 20-30 najlepszych młodych piłkarzy z danego terenu zbieram do szkoły od poniedziałku do piątku, a na weekend wysyłam ich do macierzystych klubów, to dla mnie kompletne nieporozumienie! Piłkarz musi zżyć się ze swoim zespołem, znać zapach i atmosferę szatni, wspólnie z kolegami przeżywać radość po zwycięstwach i gorycz po porażkach, razem trenować. SMS-y, to kolejny przykład na to, że nasza piłka w wielu elementach jest źle zarządzana. Nie da się wszystkiego wytłumaczyć brakiem kasy, niedoinwestowaniem. Od 14 lat żadnemu polskiemu zespołowi nie udało się awansować do Ligi Mistrzów, a inni - z którymi możemy się porównywać - nie mają z tym problemów. Wystarczy wymienić: BATE Borysów, APOEL Nikozja, Unirea Urziceni, Debrecen, Artmendia Petrżalka. - Najlepsze nasze kluby mają budżety po 30-40 mln zł rocznie i to pewnie więcej, niż środki, którymi dysponują kluby rumuńskie, węgierskie, czy białoruskie, które awansowały do Ligi Mistrzów. Za nimi przemawia jednak pewnie lepszy klimat, może młodzież ma inną mentalność, inaczej żyje i trenuje. - Na dodatek my myślimy szablonowo. Gdy gramy z drużyną holenderską, hiszpańską, czy niemiecką, to wiemy, że będzie ciężko i możemy przegrać, a gdy trafiamy na drużyny z kraju na wschód, czy południe od Polski na wschód, to myślimy, że od wszystkich jesteśmy lepsi. Nie wiadomo dlaczego wbiliśmy sobie to do głowy. Takie szufladkowanie w myśleniu powoduje, że się nie rozwijamy! - Jak widzę dzisiejszą młodzież, niezbyt ambitną, zamiast na dobrą grę, nastawioną tylko na łatwy i szybki zarobek, to się temu dziwię. Sport, gry zespołowe mają taką specyfikę, że trzeba starać się w nich ciągle być lepszym. A jak ktoś już jest dobry, to o stan konta nie musi się martwić, bo pieniądze same przyjdą. Dyrektor sportowy PZPN-u Jerzy Engel przed głosami krytyki broni się twierdząc, że to wojewódzkie związki piłkarskie są odpowiedzialne za szkolenie młodzieży. - I tu jest pies pogrzebany. Nasza piłka jest chora już na samym dole. Wojewódzkie związki tak ją rozwijają, że dzisiaj drużyny na najniższych szczeblach płacą - na ich możliwości - horrendalne sumy za to, żeby się zgłosić do rozgrywek okręgowych, czy za to, żeby pokryć koszty wizyty medycznej. W małych miejscowościach, gdzie małe klubiki próbują rozwijać piłkę na poziomie młodzieżowym, każdy z nich musi płacić po 80-100 zł za przebadanie piłkarza. A te pieniądze powinny być przeznaczone na bramki, piłki, na szkolenie, na trenerów itd. Tymczasem sporą część budżetu klubów, które stanowią podstawę systemu, pochłania administracja piłkarska z okręgów. Z taką strukturą organizacyjną nie idziemy i nigdy nie pójdziemy do przodu. To nie jest wina jednego, czy drugiego człowieka, tylko generalnie, całej struktury. - Z polską piłką jest podobnie jak z siecią zakładów pracy w czasach komunistycznych, na które wszyscy narzekali, że są nierentowne, a kiedy je sprywatyzowano, to się okazało, że nagle wszyscy zrobili dobry biznes. Gdy ktoś wymyśli coś sensownego dla polskiej piłki, albo spróbuje wprowadzić zmiany, zaproponuje reformy, inne zarządzanie, to od razu podnosi się larum i padają hasła, że to "działacze społeczni", że ważny jest "teren", itd. - Dla każdego mądrego i pracowitego człowieka zawsze było miejsce, ale struktury piłkarskie w Polsce cały czas są mocno postkomunistyczne. Skutek jest taki, że za dużo pieniędzy zżera administracja i przed nikim nie stawia się wysoko poprzeczki. Jesteśmy za mało wymagający w stosunku do działaczy i do piłkarzy. U nas, gdy ktoś raz dobrze kopnie piłkę w wieku 14 lat, to już mówimy o nim "wielki talent". Tymczasem wystarczy lepiej się przyjrzeć, a okazuje się, że ani nie jest szybki, ani nie dysponuje dobrymi warunkami fizycznymi, ani dobrego zdrowia nie ma. I to się potem gdzieś odbija. Zarzuca się PZPN-owi, że związkowi nie zależy na realnych inwestycjach w szkolenie młodzieży, bo patrzy wyłącznie przez pryzmat reprezentacji Polski. Głośno o tym, że PZPN sprzedaje prawa marketingowe za 100 mln euro na 10 lat, że pozyskuje sponsora reprezentacji na Euro 2012, ale to wszystko pieniądze dla kadry narodowej, a nie dla młodzieży. Rząd wybudował "Orliki", ale nikt nie pomyślał o zorganizowanie na nich pracy zawodowych trenerów. - "Orliki" są przykładem takiej właśnie nie do końca przemyślanej akcji, na jakie czasem się porywamy. Podróżując samochodem po kraju, widzę w małych miejscowościach piękne boiska, ale rzadko kiedy są one dobrze wykorzystywane. Tuż za budową "Orlików" powinien pójść narodowy program rozwoju piłki nożnej, który sfinansowałby trenerów młodzieży. - Żyjemy sztucznymi problemami i podniecamy się tylko szesnastoma drużynami w Ekstraklasie. Tymczasem wiadomo przecież, że źródłem wielkich wyników i motorem napędowym w piłce muszą być wielkie liczby. Im więcej potrafimy wyłowić i wyszkolić zdolnych piłkarzy, tym większe prawdopodobieństwo, że wyrośnie nam światowego formatu zawodnik. Na razie "wyprodukowane" przez nasz system talenty liczymy na palcach jednej ręki.