Wiele osób dałoby się pokroić za możliwość pobytu w parku maszyn podczas meczu lub za to, by mieć jakąkolwiek relację z zawodnikami. Byłyby gotowe dopłacać za pracę na rzecz klubu. Dopłacać nikomu nie muszą, ale kluby doskonale wiedzą, w jaki sposób wykorzystać takiego człowieka. Stąd też treść ogłoszeń pojawiających się na profilach klubów w okresie wiosennym. Szukają wirażowych, podprowadzających, pomocników różnego rodzaju itd. Osoba ma być kreatywna, znać angielski, najlepiej niemiecki i podstawy francuskiego, umieć radzić sobie w kryzysowych sytuacjach i ponad wszystko zapewniać dyspozycyjność. Wynagrodzenie? Nie przewidujemy. - Kilka lat działałem w klubie jako wolontariusz. Początkowo sprawiało mi to frajdę. Gdy jednak zauważyłem, że prezes i zawodnicy dostrzegają mnie tylko w świetle kamer, to przemyślałem sprawę. Mam poświęcać swój czas wolny dla kogoś obcego? Koniec z tym - mówi nam pan Piotr, który "pracował" w jednym z obecnych klubów Speedway 2. Ekstraligi. - Ja nie mogę pojąć, dlaczego w dobie takiej drożyzny ludzie w ogóle podejmują pracę za darmo. Brak szacunku do siebie. Przykre - dodaje. Praca dla klubu to prestiż, więc nie proś o pieniądze Hasło podane powyżej to dla wielu ośrodków argument numer jeden, jeśli chodzi o rozmowy z osobami chętnymi do podjęcia "współpracy". Zresztą tak jak pisaliśmy wyżej, nawet w ogłoszeniach nie ma żadnej wzmianki o pieniądzach. Ludzie przychodzą do klubu, poznają warunki "pracy", po czym dowiadując się o braku wynagrodzenia, przymykają na to oko. - Ja wychodziłem z założenia podobnego do tego, jakie ma wiele osób obecnie. To tylko kilka godzin w tygodniu, nie ma sensu prosić o jakąś kasę. A przynajmniej byłem blisko tego, co kocham - kontynuuje nasz rozmówca. Dla klubów był kandydatem idealnym. - Są osoby, które przychodzą do klubu codziennie, mimo pracy zawodowej i rodziny czekającej w domu. Nikomu nie zamierzam układać życia, ale tego nigdy nie zrozumiem. Nawet w szczycie mojej "kariery" w klubie pojawiałem się tam maksymalnie 3-4 razy w tygodniu - dodał. Nasz rozmówca w trakcie swojej przygody nie otrzymał z klubu ani złotówki, choć kilka razy słyszał od prezesa, że pieniądze się pojawią, tylko nie może powiedzieć kiedy i ile. Ostatecznie wyszło, że nie było nigdy i żadnych. I tak jest do teraz. To jest plaga. Za czapeczkę lub bluzę prowadzą fanpage przez cały rok Niestety tutaj musimy wrzucić kamyczek do własnego ogródka. Istnieje spora grupa dziennikarzy żużlowych, którzy prowadzą fanpage kilku zawodnikom, będąc na ich każde zawołanie, nawet w weekendy późno wieczorem. Wynagrodzenie? Czapeczka, bluza, względnie 100-200 zł. Porażające. Często ktoś taki przed sezonem pisze do zawodników i oferuje swoje usługi, z których aż żal nie skorzystać przy takiej ofercie. Dziennikarzowi wydaje się to korzystne, bo może np. mieszkać w Częstochowie i "obskakiwać" kilku zawodników, mając z tego trzy czapki, dwie bluzy i 200 zł wypłacane w trzech ratach po czterech upomnieniach. Dość kuriozalna sytuacja. Powyższe przykłady jasno pokazują, że dopóki nie zmieni się podejście osób ze środowiska okołożużlowego do samych klubów i zawodników, to będą wykorzystywane, bo dosłownie same się o to proszą. A potem gdy ktoś zada najnormalniejsze na świecie pytanie o pieniądze, zostanie odesłany z kwitkiem, bo po co płacić panu X, skoro panu Y wystarczy czapeczka. Psucie własnego rynku to największy grzech tego środowiska.