Tomasz Gollob to postać pomnikowa dla polskiego żużla. Nie dziwi, że wypadek z 2017 roku, przez który żużlowiec trafił na wózek inwalidzki, do dziś porusza wielu. Musiał być to zatem jeden z głównych tematów rozmowy. - Pierwsze dni były bardzo trudne, bo musiałem nabrać świadomości. Dwa lata nie zmrużyłem oka z powodu bólu. Łzy też płynęły same. Musiałem jednak nauczyć się funkcjonować - powiedział Gollob. Tomasz Gollob sam mógł sobie zaszkodzić Oprócz sukcesów słynne w karierze żużlowca są karambole, w jakich brał udział. Wielokrotnie stan zdrowia zawodnika stawał pod znakiem zapytania. Gdyby tego było mało, zagrożenie czekało na niego również poza torem. Niedawno poważnie przechodził on zakażenie koronawirusem. Kilkanaście lat temu uczestniczył z kolei w wypadku awionetki. Sama sprawa rozeszła się sporym echem. Mistrz świata z 2010 roku opowiedział jednak mniej znaną historię z tamtego wydarzenia. Można powiedzieć, że uratował on swoje życie, postępując odwrotnie niż na torze. Podczas ścigania zawodnik nie kalkulował i realizował założony plan. W trakcie nieuchronności rozbicia samolotu Gollob również wpadł na pewien pomysł. Jego realizacja byłaby opłakana w skutkach. - O tym, że wylądujemy w drzewach, dowiedzieliśmy się cztery sekundy przed zajściem. Podczas lotu miałem pomysł, żeby otworzyć kokpit i wyskoczyć z niego w momencie, gdy wlecielibyśmy w drzewa. Po parunastu dniach cieszyłem się, że nie podjąłem tej decyzji, bo pewnie skończyłoby się to inaczej - stwierdził wychowanek Polonii Bydgoszcz. Mistrz świata nie zamierza zmieniać żużla Nie cała rozmowa przebiegała w poważnym tonie. Jeden z widzów zapytał Golloba, czy jest on zainteresowany przejęciem posady w PGE Ekstralidze, by "zrobić porządek". - Porządku nie trzeba robić, bo on jest zaprowadzony. Obecne młode osoby prowadzą to dobrze. Mamy w żużlu dobrobyt. Obecni ludzie sprawiają, że będzie to funkcjonować na wysokim poziomie. Walczą oni o rozwój dyscypliny - stwierdził żużlowiec. Mistrz przekazał następcy swoją wiedzę Gollob opisał także, jak wyglądał początek drogi Bartosza Zmarzlika na szczyt. Gdy bydgoszczanin przeniósł się do Stali Gorzów, jednym z umówionych podpunktów było wykreowanie nowego mistrza. - Bartka poznałem jak miał ok. 12 lat. Od razu miałem go pod opieką, dlatego mógł u mnie wszystko sprawdzać, dotykać, grzebać w silnikach. Gdy wygrałem mistrzostwo świata, przyszedł do mnie i powiedział, że też chce to osiągnąć. Na początku nie chciałem podjąć tematu. Wiedziałem, z czym się to wiąże, dlatego nie chciałem go zniechęcać - powiedział Gollob. - Później jednak przeprowadziłem rozmowy z nim samym i jego rodziną. W czym mogłem, to pomagałem, odpowiadałem na otrzymywane pytania. Kiedy wrócił temat mistrzostwa, powiedziałem mu, że wszystko zależy od niego, a ja pomogę mu skrócić ten czas o połowę. I faktycznie, ja zdobyłem tytuł po 20 latach, a Zmarzlik już po 9 - dodał bydgoszczanin.