Wygranego składu się nie zmienia? Bzdura! No, przynajmniej według Motoru. Nie opadł jeszcze kurz po fecie z okazji pierwszego w historii klubu mistrzostwa, a drużyna już przechodzi spore przemeblowanie. Cała żużlowa Polska wie już, że w przyszłym roku kevlar z wizerunkiem Koziołka przywdzieje 3-krotny mistrz świata Bartosz Zmarzlik. Gorzowianin udaje się na drugi koniec kraju, aby wypełnić puste miejsce w składzie po zawieszonym Grigoriju Łagucie. W przyszłym roku nie będzie można stosować za niego zastępstwa zawodnika. To dopiero początek remontu. Odejście z klubu oficjalnie ogłosił już Mikkel Michelsen, który najprawdopodobniej zostanie wkrótce przedstawiony jako nowy nabytek Włókniarza Częstochowa. Prezes Michał Świącik nie ograniczył jednak swoich lubelskich zakupów tylko do Duńczyka. Do jego drużyny dołączy również Maksym Drabik. Lindgren i Holder nie radzą sobie najlepiej Ich miejsca w Lublinie zajmą Fredrik Lindgren i Jack Holder. Bądźmy szczerzy, nie są to najgłośniejsze nazwiska PGE Ekstraligi. Szwed spędził we Włókniarzu ostatnich 5 lat. W 2018 roku co prawda wszedł pod Jasną Górę z buta, ale później zaczęły się schody. Z roku na rok jego ligowa dyspozycja spadała, a kibice w biało-zielonych szalikach nerwowo zaciskali pięści za każdym jego dobrym występem w cyklu Grand Prix. Zarzucano mu, że na indywidualne turnieje zabiera ze sobą najlepszy sprzęt, zaś do Polski udaje się z rezerwowymi maszynami. Holder to jeszcze ciekawszy przypadek. W PGE Ekstralidze debiutował w 2017 roku, a jego pierwsze spotkania były na tyle efektowne, że wielu obserwatorów z marszu zaczęło wróżyć mu karierę bardziej okazałą od jego brata, indywidualnego mistrza świata z 2012 roku. Mijały lata, jazda Australijczyka opatrywała się nam coraz to bardziej, a on rozwijał się coraz to wolniej. Przełomowy miał dla niego okazać się pandemiczny sezon 2020, w którym zmiażdżył pierwszoligowych rywali i - w roli gościa - poprowadził Moje Bermudy Stal do srebrnego medalu DMP. Niestety, jego fenomenalna forma skończyła się wraz z powrotem Apatora do PGE Ekstraligi. Motor Lublin zna się na takich przypadkach Jednemu i drugiemu nie sposób odmówić ogromnych umiejętności. Do Lublina udają się oni z klubów, w których spędzili naprawdę sporo czasu. Szukają powiewu świeżości, który pozwoliłby im wyprowadzić swoje kariery z powrotem na prostą. Cóż, chyba nie mogli trafić lepiej. Motor stanowi w ostatnich latach swoiste sanatorium dla nieco przygasłych gwiazd. Przy Alejach Zygmuntowskich zaczynają one świecić jakby mocniej. Pomińmy już cały wątek dotyczący Pawła Miesiąca i jego zupełnie niespodziewanego, anormalnego sezonu 2019. W Lublinie nie tak dawno drugą młodość zaliczył przecież choćby Matej Zagar, który po przenosinach do Motoru znów - co prawda tylko na chwilę - został zawodnikiem mogącym szczycić się przynależnością do "ścisłej światowej czołówki". Weźmy jeszcze choćby takiego Jarosława Hampela, z którym w nie do końca należny legendzie sposób pożegnano się w Lesznie, a na wschodzie Polski nabrał on takiego rozpędu, że mimo czterdziestu lat na karku potrafił w tym sezonie odegrać ważną rolę w walce o mistrzostwo kraju. Tamtejszy sztab szkoleniowy znany jest w Polsce z mądrego, ludzkiego podejścia do zawodników. Przed rokiem wielu pukało się w głowę, gdy podczas fazy zasadniczej słabszy nieco Krzysztof Buczkowski otrzymywał szansę za szansą zamiast być zmienianym przez któregoś z szybkich młodzieżowców. Ta taktyka przyniosła skutek w play-off, kiedy wychowanek GKM-u odnalazł odpowiednią formę i poprowadził Koziołki do srebra DMP.