Wiktor Lampart nie zasługuje na reprymendę po swoich słowach. Prawdopodobnie wypowiedział on po prostu na głos myśli, które leżały na sercu wielu jego bardziej doświadczonym rywalom. PGE Indywidualne Międzynarodowe Mistrzostwa Ekstraligi, mimo nadzwyczaj profesjonalnej oprawy i listy startowej budzącej większy respekt niż przy okazji turniejów Grand Prix, dla zawodników wciąż pozostają poligonem doświadczalnym, ładnie opakowanym sparingiem. IMME to trening Kibice dali temu wyraz nie zapełniając trybun Motoareny zbyt licznie. Oczywiście, sporą część z nich zniechęciła zapewne niekorzystna aura (podczas ostatniego wyścigu temperatura wskazywała około zera stopni Celsjusza), ale rozpieszczeni nadmiarem żużla torunianie po prostu nie zamierzają kupować biletów na towarzyskie zawody wiedząc, że wkrótce czeka ich wiele spotkań ligowych, kolejny turniej Grand Prix, a być może także jeden z tegorocznych finałów Indywidualnych Mistrzostw Polski. Nie oznacza to rzecz jasna, że tego typu zawody są nam w ogóle niepotrzebne. Zawodnicy skorzystali na nich bardziej niż na jakimkolwiek przedsezonowym treningu czy sparingu. W każdym biegu mogli sprawdzić inną specyfikację swego sprzętu porównując się nie z juniorami czy rezerwowymi, a absolutnym światowym topem. Nawet Wiktor Lampart zapewne również zapisał po zawodach wiele linijek w swoim zeszycie z notatkami dotyczącymi ustawień. Może należałoby jednak poczynić w organizacji IMME takie zmiany, by turniej ten stał się elektryzujący również dla kibiców? Rozwiązanie jest prostsze niż nam się wydaje - wystarczy w przyszłym roku zorganizować je na torze, który nie gości światowej czołówce niemal wcale. Piła, Rawicz, Gniezno, Tarnów - takich ośrodków wciąż jest bardzo sporo. Dowiódł tego już Poznań, który dzień później przyciągnął na trybuny całkiem sporą rzeszę fanów żadnych zobaczenia Zmarzlika czy Janowskiego podczas finału IMP.