Od razu dodajmy, że są też ludzie honorowi. W kwietniu 2021 roku podczas bydgoskich eliminacji IMP, Piotr Protasiewicz spowodował poważny wypadek i kontuzję Adriana Gały. Zdecydował się odkupić mu sprzęt, który uległ zniszczeniu. Nie chwalił się tym publicznie, to sam Gała podał do wiadomości. Gest godny najwyższego szacunku. Na upadek w tym sporcie musisz być przygotowany absolutnie w każdej chwili, bo to nie warcaby czy piłka wodna. Ale to nie znaczy, że ktoś ma prawo tak po prostu niszczyć własność. To, że gest Protasiewicza wówczas zrobił taką furorę, najlepiej świadczy o pewnej nieprawidłowości, z jaką mamy tu do czynienia. Odkupienie sprzętu powinno być jakąś normą, czymś co robi każdy kto zniszczy cudzą własność. Przecież na drogach jest OC, które pokrywa straty w takich przypadkach. Dlaczego zatem nie można by było zrobić tego w żużlu? Jakoś ten temat trzeba rozwiązać. Kiedyś po prostu spuszczali wp***dol - Gdy w moich czasach ktoś zawinił upadek kolegi, metoda była prosta i szybka. Dostawało się wp***dol, tak po prostu, profilaktycznie. Żebyś się na drugi raz zastanowił, czy warto tak jeździć. Wypadek wypadkiem, to się zdarza, ale czasami niektóre torowe zachowanią są idiotyczne, nie do przyjęcia. Mam wrażenie, że niektórzy czasami odgrywają się za jakieś wcześniejsze sytuacje. Nie mówię, że przewracają celowo. Ale celowo jadą znacznie ostrzej niż zazwyczaj - mówi nam jeden z byłych żużlowców. Rzecz jasna, w obecnych czasach metoda "damy mu po mordzie" nie ma już racji bytu. Da się jednak zmusić sprawcę do pokrycia kosztów naprawy sprzętu poprzez inne sposoby, takie jak właśnie wspomniane OC czy też konkretny punkt w regulaminach. Dochodzi bowiem do absurdów, w których to poszkodowany sam musi zapłacić za coś, co zniszczył mu winowajca. I specyficzny charakter tej dyscypliny jest tu bez znaczenia. Były żużlowiec apeluje, by w końcu coś z tym zrobić Przerażony tym, co się ostatnio dzieje, jest Jan Krzystyniak, były żużlowiec, na przełomie lat 80-tych i 90-tych, jeden z najlepszych zawodników w kraju. - Tego jest coraz więcej. Zdecydowanie należy coś z tym zrobić. Jak może być tak, że ktoś ci demoluje twoją własność, wysyła cię do szpitala, a ty jeszcze potem za to płacisz? Pomijam już nawet fakt strat finansowych ponoszonych z tytułu braku możliwości jazdy. To są potężne pieniądze - mówi. - Kiedyś pożyczyłem od kolegi motocykl. To było w latach 80-tych, dawno temu. Tak się złożyło, że zaliczyłem upadek i sprzęt uległ poważnemu uszkodzeniu. Nie było tekstu: "trudno, to jest żużel". Ja ten motocykl sam musiałem naprawiać. Byliśmy jednak kolegami z zespołu, więc wszystko udało się dogadać. Ale były przynajmniej zasady - dodaje. Synowiec widział problem Na temat ewentualnych ubezpieczeń żużlowców wypowiadał się już niegdyś dla Interii prawnik, Jerzy Synowiec. Zauważył on pewną, istotną rzecz. Składki przy takich ubezpieczeniach z pewnością byłyby bardzo wysokie. - OC powinno być obowiązkiem, a nie dobrą wolą. Mam tylko wątpliwości dotyczące tego, czy znajdzie się firma zainteresowana taką wąską grupą, w której jednak sprzętu marnuje się sporo. Musiałyby być niestety bardzo wysokie składki. To jest jednak do zrobienia. Życie się zmienia, a tu mamy potrzebę jakiejś reakcji - mówił prawie dwa lata temu. Od tego czasu doszło do bardzo wielu kolejnych sytuacji ze zniszczeniem cudzej własności. Niezależnie od wszystkiego, należy podjąć jakieś działania, bo mamy do czynienia z coraz bardziej nagminnym procederem. Zawodnicy karani są wykluczeniami, czasem kartkami, ale zapomina się o tym, że przecież tracą zdrowie i pieniądze. Mało tego, często winowajca jedzie i zarabia dalej. Poszkodowany leży w szpitalu, nie zarabia, a potem jeszcze pokrywa straty z własnej kieszeni. To nie tak powinno wyglądać.