Obaj zawodnicy doskonale się znają, gdyż w latach 2005-2008 grali ze sobą razem w deblu. Tę wiedzę lepiej wykorzystał Rik de Voest, który w pierwszym secie szybko przełamał Polaka i wygrał 6:3. Druga partia była bardzo zacięta. Było sporo długich wymian. Wygrał ją Kubot 7:6 (7-3). W całym meczu Polak popełniał jednak sporo własnych, niewymuszonych błędów. Było to widoczne zwłaszcza w trzecim secie, przegranym przez niego 5:7. Problemy Kubota z nogą zaczęły się w czwartej partii. Przy stanie 3:3 poprosił o pomoc medyczną. Po kilku minutach wrócił na kort, ale nie był już w stanie biegać. Mimo to dokończył mecz, ale przegrał czwartego seta 4:6. - Chciałbym przeprosić kibiców za pierwsze półtora seta, które to zagrałem bardzo słabo. Słowa uznania dla przeciwnika. Miałem mało punktów przy własnym serwisie. Rik bardzo dobrze returnował, zmieniał taktykę, nie grał jednym serwisem. Zasłużył na wygraną, a ja mogę tylko schylić głowę. Przykro mi, że zagrałem tak fatalnie, bo przy takiej publice powinienem zagrać lepiej. Więcej o swoim zdrowiu będę mógł powiedzieć jutro po konsultacji z lekarzem - powiedział Kubot. - Zagrałem świetne spotkanie. Łukasz to znakomity gracz, kiedyś trochę razem graliśmy. Podczas ostatniego miesiąca czułem, że jestem w formie. Podchodziłem do tego meczu z dużą pewnością siebie. Miałem dziś lepsze i gorsze momenty, ale jestem zadowolony, że udało się wygrać - podkreślił uszczęśliwiony Rik de Voest. W sobotę na kort w Zielonej Górze wyjdą debliści. Rywalami Mariusza Fyrstenberga i Marcina Matkowskiego będą Rik de Voest i Ruan Roelofse. Dla RPA to duet z konieczności, gdyż kontuzjowany jest Raven Klaasen. - Raven Klaasen jest naszym najlepszym deblistą. Gramy jednak bez niego, żałujemy tego. W deblu uważam, że Rik poradzi sobie grając z Ruanem. To będzie dobra para deblowa. Jest 1:1 i bardzo się cieszę, że jest taki wynik. Jesteśmy w grze. Dziękuję miejscowym kibicom za wspaniałą atmosferę, jaką tworzą w tej fantastycznej hali - zaznaczył kapitan Republiki Południowej Afryki John Laffnie de Jager. Wcześniej Jerzy Janowicz pokonał Jeana Andersena 6:4, 6:3, 6:3. Janowicz, zgodnie z oczekiwaniami, wyprowadził reprezentację Polski na prowadzenie, ale spotkanie z Andersenem nie było łatwe. Reprezentant RPA postawił twarde warunki. Na korcie nie było widać olbrzymiej różnicy dzielącej obydwu graczy w rankingu ATP. Janowicz jest 24, a Andersen 758. Zawodnik RPA długo grał jak równy z równym dzięki dobremu serwisowi. Wprawdzie ani razu nie przełamał Janowicza, ale sporo jego zagrań spotkało się z uznaniem zielonogórskiej publiczności. Doświadczenie Polaka wychodziło w decydujących fragmentach poszczególnych setów, w których przełamywał mniej utytułowanego rywala. - Najważniejsze jest to, że udało się wygrać. Przed meczem nie byłem pewny zwycięstwa, bo jestem chory i w Zielonej Górze nie trenowałem zbyt wiele. Wiedziałem, że będzie ciężko, a przekonałem się o tym już w trakcie meczu, bo przeciwnik grał naprawdę dobrze. Nie było po nim widać ani tremy, ani presji. Dysponował bardzo dobrym serwisem. Cieszę się, że po moim meczu prowadzimy z RPA - powiedział po meczu Jerzy Janowicz. - Oceniam to spotkanie jako dobre. Na początku miałem trochę problemów z returnowaniem serwisu Jerzego. Próbowałem odgadnąć kierunki tych jego serwisów. Jestem zadowolony z tego, że udało mi się wykreować dobre sytuacje na korcie, szkoda tylko, że nie było z tego punktów. Jestem zawiedziony porażką. Przy wynikach 15:40 lub 30:40 Jerzy świetnie serwował, były też asy, którym nie byłem w stanie się przeciwstawić. To był najważniejszy mecz w mojej karierze, bo nigdy nie grałem z zawodnikiem będącym tak wysoko w rankingu - tłumaczył po spotkaniu Jean Andersen.