Kiedy komuniści zaczęli majstrować przy futbolu, na dobre mu to nie wyszło. W pierwszej połowie lat 50., gdy noc stalinowska była najsroższa, doszło do wielu kuriozalnych, śmiesznych, strasznych zdarzeń. Mecz za gęsi Po wojnie bieda była ogromna, z dzisiejszego punktu widzenia nie do zrozumienia. Kluby często przyjmowały propozycję towarzyskich gier wcale nie za pieniądze. Przykład? Zdarzyło się, że Ruch Chorzów jechał do malutkiej miejscowości i grał za wiktuały na świąteczny stół, na przykład za... 25 gęsi. Nieżyjący już Kazimierz Trampisz, powojenny as Polonii Bytom, wspominał, że po treningu wracał do domu na piechotę, bo nie było go stać na bilet tramwajowy. - Dzisiaj młodzieży powiedzieć, że ja na bilet nie miał i musiał nogami chodzić, to ona tego nie zrozumie. Nie zrozumie, że brakowało na wszystko... - opowiadał mi Trampisz. W 1949 roku w piłkarskich rozgrywkach ligowych pojawiły się nieznane kluby: Unia Chorzów, CWKS Warszawa, Gwardia Kraków, a te znane - jak Ruch, Legia czy Wisła - nie wiadomo gdzie się podziały... Piłkarze grali na stadionach, gdzie nad trybunami wisiały wielkie portrety Józefa Stalina i Bolesława Bieruta. W lutym 1951 roku komuniści uchwalili likwidację PZPN i powołanie społecznej Sekcji Piłki Nożnej podległej Głównemu Komitetowi Kultury Fizycznej. Jej przewodniczącym został radziecki generał Jurij Bordziłowski, wcześniej z nadania prezes Legii. Drużyny odgórnie musiały zmieniać nazwy i należeć do zrzeszeń sportowych. W ten sposób m.in. Ruch Chorzów stał się Unią (pion chemiczny), Wisła Kraków - Gwardią (pion milicyjny), Legia Warszawa - CWKS-em (pion wojskowy), Polonia Warszawa - Kolejarzem (pion kolejowy), Cracovia i Polonia Bytom - Ogniwem (pion spółdzielczy) itd. Sportowcy mieli uczestniczyć we współzawodnictwie pracy. Wymuszano na nich różne zobowiązania. Nawet członkowie szkółek piłkarskich musieli deklarować, że przekroczą normy "zaprawy piłkarskiej" i osiągną w technice wyższy poziom niż gracze pierwszej ligi. Sławny trener Feliks Dzierżyński W kwietniu 1950 roku rząd ustanowił odznakę SPO, czyli "Sprawny do Pracy i Obrony". Chodziło niby o podkreślenie roli wychowania fizycznego i sportu w podnoszeniu zdrowotności społeczeństwa, ale tak naprawdę trzeba było przypodobać się ZSRR, w którym istniały już podobne odznaki. Naśladownictwo było wskazane. Doszło do takich kuriozów, że piłkarze musieli tłumaczyć się z przegranych meczów przez racjonalizatorami i przodownikami pracy. Na obozach przygotowawczych zawodnicy uczestniczyli nie tylko w treningach, ale i pogadankach wychowawczo-ideologicznych. Niektórzy wykazywali się, według oficerów politycznych, zatrważającą ignorancją. Przykładem jedno z zebrań w CWKS-ie Warszawa. W latach pięćdziesiątych jego siłę stanowili piłkarze ze Śląska. Jednym z nich był Marceli Strzykalski pochodzący z Nowego Bytomia (dzielnica Rudy Śląskiej). Podczas jednego ze spotkań, mających podnosić klasową samoświadomość, prowadzący pogadankę pyta zawodników, kim był Feliks Dzierżyński. Wywołany przez oficera Strzykalski drapie się z zakłopotaniem w głowę i odpowiada niepewnie: - Naprawdę, nigdy o takim trenerze nie słyszałem... To śmieszna historia, ale zdarzają się też straszne. Pomocnik Adam Wapiennik, występujący w Wiśle (czyli Gwardii) jeszcze przed wojną - nagle musiał zakończyć w niej grę w 1950 roku. Powodem był kuriozalny donos, dobrze oddający ducha epoki. Zdarzyło się nieszczęście: żona Wapiennika podczas pierwszomajowego pochodu oparła szturmówkę o mur. Ta przewróciła się, co na zebraniu aktywu przedstawiono jako "akt celowy, wrogi dla klasy robotniczej i ludowej ojczyzny". Dla Wapiennika nie było już w Wiśle miejsca... Mecz trwał 150 minut Stalinowcy zachłysnęli się ideą równego współzawodnictwa. W 1950 zdecydowali, że zorganizują Puchar Polski jako Turniej Tysiąca Drużyn (nie pamiętali, że pierwsze takie rozgrywki odbyły się w 1926 roku, wygrała je Wisła). Przed rozpoczęciem ogłoszono, że zwycięzca zostanie uhonorowany tytułem mistrza Polski. W wielkim ogólnopolskim wydarzeniu miało wziąć udział aż 7116 zespołów, choć tak naprawdę liczba nie jest wcale pewna; ówcześni urzędnicy, aby przypodobać się przełożonym, często ubarwiali rzeczywistość, fałszowali sprawozdania, wpisując w dokumentach wymyślone mecze. Spotkania w Pucharze Polski trwały do skutku, karnych nie przewidziano: w I rundzie mecz między OWKS-em Bydgoszcz a Kolejarzem (czyli Polonią) Warszawa trwał 125 minut, między Stalą Poręba a Spójnią (potem Spartą) Katowice 130 minut, a między Stalą (czyli Bronią) Radom a Włókniarzem Pabianice w 1/8 finału aż 150 minut - aż w końcu zdecydowano się go powtórzyć). Finał przewidziano na wrzesień 1951 roku. Miał uświetnić inny wielki pomysł komunistycznych działaczy zajmujących się sportem. Odbyła się wtedy I Ogólnopolska Spartakiada w dziewięciu dyscyplinach, imprezę uroczyście otworzył premier Józef Cyrankiewicz. Do finału dotarły Unia Chorzów i Gwardia Kraków. W meczu o puchar, rozegranym na stadionie Wojska Polskiego w Warszawie, 2-0 wygrali prowadzeni przez Gerarda Cieślika chorzowianie. Niespełna miesiąc później piłkarze "Białej Gwiazdy" wzięli pełny rewanż, wygrywając w Chorzowie w takim samym stosunku. Ligę zakończyli na pierwszym miejscu z przewagą 8 punktów nad Unią, która była szósta. Ale to nie miało już znaczenia. Bezpieka nie pomogła Nie można powiedzieć, że mecze były ustawiane i wygrywały drużyny szczególnie hołubione przez komunistów. Tabelę ligową na finiszu sezonu 1951 zamknęła Gwardia Szczecin (tak naprawdę Arkonia). Była ona klubem Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, ale nawet mimo tak wpływowego protektora, na tym szczeblu rozgrywek utrzymała się tylko przez rok. W 1951 roku nie powiodła się również akcja wyrównywania szans poprzez odgórną decyzję o tym, że miejsce na zapleczu drugiej ligi należy się każdemu województwu. Na siłę dokooptowane drużyny były znacznie słabsze, po dwóch latach wycofano się z tego pomysłu. Jeszcze bardziej kuriozalne dla polskiego futbolu będą następne lata naznaczone udziałem piłkarskiej reprezentacji Polski na igrzyskach w Helsinkach w 1952 roku, czy podejściem do eliminacji mistrzostw świata w 1954. To jednak odrębne historie. Pod koniec 1956 doszło do odwilży. Reaktywowano PZPN, wcześniej przywrócono prawdziwe nazwy klubom. Kibice mogli trochę głębiej odetchnąć...