Mateusz dokładnie pamięta tamten dzień sprzed kilku lat, gdy dał się złapać zaraz po meczu na grze na lewo. Nerwy, stres, wstyd... Zaczął już chodzić do technikum, więc nie był małym chłopcem. Dlaczego zatem musiał grać w trampkarzach? Bo w juniorach jeszcze by nie pograł, a przecież gdzieś grać musiał, poza tym trampkarze też przecież muszą wygrywać, bo wynik jest najważniejszy. Trener kazał, więc grał. - Karta była podrobiona, ale zdjęcie nie moje. Gdy po meczu na życzenie przeciwników doszło do konfrontacji, rywale zakwestionowali moją kartę, bo nie byłem podobny do siebie na zdjęciu - opowiada Mateusz. - Podrobione nazwisko co prawda znałem, ale gdy sędzia zapytał, gdzie mieszkam, zgłupiałem. Dopiero potem powiedziano mi, że przecież w karcie nie ma adresu zawodnika, a sędzia tylko chciał mnie sprowokować - wspomina. - Nie pamiętam dokładnie, jak to się wtedy zakończyło, chyba dostaliśmy walkowera. Wiem, że mnie się już nikt potem nie czepiał, a tego bałem się najbardziej - mówi Mateusz, który na lewo musiał grać wiele razy. Nie zbuntował się, bo po prostu chciał grać w piłkę, a na wsi nie ma dziesięciu klubów do wyboru. Chcesz - grasz, nie pasuje ci - do widzenia. Dla marnego grosza Inna sprawa to sędziowie - temat bez dna. Sędziowie nieudacznicy, niechcący krzywdzący dzieci na boisku, to jeszcze pół biedy. Najgorsi są ci, którzy robią to świadomie, dla paru groszy. Stówka czy dwie w kieszeń i dawaj... Jeden z późniejszych piłkarzy Ekstraklasy już od młodości wykazywał niezwykły talent do piłki. Obrońcy rywala mieli duży kłopot z powstrzymaniem go, w dodatku musieli bardzo uważać, żeby nie dać się ośmieszyć, na przykład jakąś siatką, bo kumple mieliby ubaw na całego. Ale od czego jest arbiter? Mimo że to mecz dzieci, sędzia się nie patyczkował. Chłopak był dobry, więc leżał raz za razem, łapali go w pół w polu karnym, a gwizdek milczał. Ma być przynajmniej remis, więc będzie remis. - Trzeba było sobie jakoś pomagać. Pamiętam go dobrze, zawsze nas ośmieszał. Potem doszedł do Ekstraklasy nawet, ale wielkiej kariery nie zrobił - wspomina Tomek. Zapłacili za 3-0... Sytuacje wprost z "Piłkarskiego pokera" niestety zdarzają się już na meczach najmłodszych adeptów futbolu. - Ja jestem uczciwy. Zapłacili za 3-0 i będzie 3-0 - mówił sędzia Jaskuła w słynnej polskiej komedii. Niestety to nie tylko scena z filmu, ale realia sportu, także dziecięcego. Mecze najmłodszych piłkarzy niemal co tydzień prowadzą ci sami sędziowie. Znają się doskonale z działaczami klubu, który co rusz odwiedzają, więc jak tu się bronić przed ofertą skrzynki wódki za odpowiedni wynik. "Cukrownik walczy o wejście do B-klasy. Musi wygrać 5-0" - to znów cytat z kultowej komedii, nie pozbawiony odpowiednika w realnym świecie. Czasem zdarza się i tak, że właściciel klubu zdejmuje arbitra z murawy w trakcie meczu. Tak było w przypadku nie byle kogo, bo wiceprezesa PZPN-u. W czasie meczu chłopaków ze swojej drużyny uznał, że sędzia źle prowadzi zawody, zwymyślał go, wyrzucił z boiska i sam przejął gwizdek. Tak sprawę opisywały media. Sam wiceprezes ją bagatelizował, mówiąc, że chciał tylko uspokoić atmosferę na murawie, bo młody arbiter nie radził sobie z młodymi piłkarzami. Fachowcy i ciężkie tereny Niestety już dzieciom przychodzi grać na wyjazdach na tak zwanych ciężkich terenach, czyli na boiskach, gdzie się nie wygrywa. Nie wygrywa się nie dlatego, że gospodarze są tacy dobrzy, ale dlatego, że tacy dobrzy dla gospodarzy są sędziowie. Zdarza się, że nawet bardzo silne zespoły jadą do małej wioski z obawą, czy uda się im pokonać nie najsilniejszego wcale rywala i wyjść cało z walki z nierzadko brutalnymi rywalami, chronionymi przez arbitrów. Bramka zdobyta ręką, jedenastka po faulu dwa metry za polem karnym - dla "fachowca" to żaden problem. Przecież miało być 3-0... Folklor z rozgrywek młodzieżowych przekłada się na rozgrywki seniorskie w niższych ligach. Albo raczej na odwrót. Oczywiście zdarzają się zespoły, w których zawodnikom chodzi głównie o to, by się spotkać, pograć, zjeść kiełbaskę i wypić piwo po meczu. Niestety większości kiełbasa i piwo smakują wyłącznie po wygranym spotkaniu, nieważne jakimi metodami. Kasa w kiblu Parę stówek przed meczem zawsze warto sędziemu podarować, najlepiej zostawiając w umówionym miejscu. Tylko po to, żeby na boisku "nie przeszkadzał". - U nas zawsze sędzia miał trzy stówki zostawione w kiblu - opowiada Paweł, który na kopaniu piłki w lokalnych ligach zjadł zęby. Największy wstyd, gdy wszystko jest umówione, sędzia nie przeszkadza, czasem nawet rywal nie przeszkadza, a bramki jak nie było, tak nie ma. Kibice na trybunach pękali ze śmiechu, gdy właściwie zmotywowani przeciwnicy niemal schodzili z drogi piłkarzom gospodarzy, a ci i tak nie potrafili kopnąć piłki do siatki. Podobna sytuacja miała miejsce (pewnie nie raz), gdy jeden z zespołów drugoligowych grał z przeciwnikiem "na remis". Paręnaście lat temu opłacało się grać "na remis", bo za zwycięstwo dawali tylko dwa punkty. A więc grali na 0-0, ale w zespole gości na boisku pojawił się młokos, który chyba o sprawie nie wiedział, bo nagle ni stąd, ni zowąd strzelił bramkę i narobił ambarasu. "Panowie, to nie tak miało być!". I co teraz? Trzeba czym prędzej wyrównać, żeby nie zabrakło czasu. Goście robili wszystko, by ułatwić gospodarzom zdobycie bramki. Wreszcie, nie bez problemów, się udało. Żadnego bigosu Zdarza się, że zdenerwowany prezes wiejskiego klubu sam wymierza po meczu sprawiedliwość sędziemu, którego praca mu się nie podobała, na przykład pozbawiając go... tradycyjnego bigosu czy kawy. I znów jak w filmie - wściekły prezes Czarnych: "To teraz panowie dostaniecie po 200 zł i do domu, osobowym drugą klasą!". Z tą różnicą, że dziś w B-klasie 200 zł dla sędziego to nagroda, a nie kara. Czasem trzeba sędziego postraszyć, na przykład policją, bo akurat w trakcie meczu czuć od niego alkohol. Wtedy delikwent sędziuje tak, jak mu nakazuje pan prezes. Strasznie się wściekał w szatni jeden z piłkarzy okręgówki, gdy jego drużynie nie udało się przegrać sprzedanego meczu. Sprzedanego przez kilku graczy. Pozostali o niczym nie wiedzieli i znakomicie poradzili sobie w "osłabieniu". Obiecana kasa przepadła. "Jaka kasa, jaki szmal?!" - wkurzał się słynny Bolo-łącznik z "Piłkarskiego pokera", gdy ominęła go gruba wygrana. Łatwa kasa Piotrek najłatwiejsze parę groszy w życiu zarobił, spędzając cały mecz na ławce rezerwowych w piątej lidze. - Po spotkaniu dowiedziałem się, że mecz był sprzedany przez paru starszych kolegów. Sprawa wyszła na jaw, więc tamci, chcąc nie chcąc, musieli podzielić się z resztą drużyny, by uniknąć "linczu" - opowiada junior, który zaczyna już grę w seniorskiej piłce. Cyrk w lokalnym futbolu odbywa się średnio co tydzień, a przykłady korupcji, oszustwa i kombinowania można by mnożyć. Jak wtedy, gdy do meczu pozostała godzina, a kandydatów do gry w meczu A-klasy było pięciu. Jedenastka co prawda się uzbierała, ale połowa nie mogła grać z różnych przyczyn, na przykład nadmiaru żółtych kartek. Wszystkim trzeba było pozmieniać karty, nazwiska... Kierownik tak się pogubił, że nie wiedział już, kto i jak się nazywa, kto ma grać, a kto nie... Folklor, kopanina, "buraczane", lub jak kto woli "ziemniaczane" ligi przynoszą lokalnym społecznościom wiele emocji, zabawy, a także złości, nerwów o wynik. A dziadek przychodzący na mecz swej ukochanej B-klasowej ekipy nie ma nawet pojęcia, że mecz sprzedany. Podobnie jak poprzedni. Autor: Michał Myrka