Real wygrał na Mestalla bardzo dużo: punkty, prestiż, szacunek i nadzieję na długą drogę po tytuł. Teraz zdaje sobie sprawę, że stać go na wiele, mimo największych kłopotów. To mu się bardzo przyda, bo na pół roku stracił stopera Pepe (zerwane więzadła w kolanie). I choć Jorge Valdano uważa, że to gracz niezastąpiony, w 45. min na Mestalla dokonała się symboliczna zmiana, która mimo wszystko nie wpłynęła na zespół negatywnie. Pepe opuszczał boisko na noszach, na murawę wbiegł młody Argentyńczyk Garay, zdobywając potem zwycięskiego gola. Mecz na Mestalla postrzegano jak etap prawdy. Gdyby brnąć dalej w analogię kolarską, było to jak szturm na ośnieżony szczyt, zawodnika, który na poprzednich etapach miał groźne wypadki. Jeszcze nigdy aż tyle nie przemawiało za porażką drużyny Pellegriniego. Kontuzjowany Kaka, zawieszony Ronaldo, który ostatnio swoimi golami wydobywał drużynę z dołków i opresji. Tylko raz mu się nie udało - na Camp Nou. Gran Derbi nie był jednak pierwszą ligową porażką nowego zespołu "Królewskich". 4 października na Sanchez Pizjuan Real wybrał się bez Ronaldo i Lassa, gdzie Sevilla starła go z powierzchni ziemi. Gdyby, porównując te dwa spotkania, wnioskować o postępach w pracy Pellegriniego, trzeba by wydać opinię bardzo pozytywną. Nowy Real staje się groźny bez względu na kłopoty, które napotyka na drodze. Symbolem postępu może być Marcelo, bohater z Mestalla, jeszcze dwa miesiące wcześniej na Sanchez Pizjuan ośmieszony i poniżony. Pellegrini go nie skreślił, ale znalazł nową pozycję. Z pewnością zwycięstwo Realu w Walencji, to sygnał dla Barcelony, że nie ma co marzyć o sezonie przejściowym, który Królewscy strawią na formowaniu drużyny z gwiazd sprowadzonych latem. Zespół Pellegriniego podjął wyzwanie z marszu i pewnie do samego końca będzie się bił o mistrzostwo. Bo gdzie miałby gubić punkty, jeśli nie na Mestalla tak mocno osłabiony? Barca nie olśniewa jak przed rokiem. Z sępa, który spadał bezpardonowo na swoje ofiary, stała się sytym i statecznym drapieżnikiem polującym z wyrachowaniem, ale leniwie. Zaniedbała zdobywanie goli, ale punktów wciąż gromadzi tyle samo. W 15 meczach nikt nie zdołał jej pokonać, a Valencia, Osasuna i Athletic musiały być zadowolone z remisu u siebie. Drużyna Guardioli gra teraz zbyt jednostajnie, ale wciąż sprawia wrażenie, że ma gdzieś ukryty wyższy bieg, którego na razie używać nie musi. Wyścig po tytuł w La Liga trwa 3420 minut. 1350 Barca ma już za sobą gromadząc w tym czasie aż 39 pkt. Real jest jednak bardzo blisko, zmianę lidera może spowodować remis w 16. kolejce, kiedy na Camp Nou przyjedzie Villarreal. Piłkarze Guardioli mogą na niego przybyć z tytułem klubowych mistrzów świata, ale z pewnością będą zmęczeni. Szybko jednak nie odpoczną, bo potem czeka ich morderczy trójmecz z Sevillą (Puchar Króla i liga). Jest dość okazji, żeby się potknąć, ale dlaczego miałoby się to wydarzyć, skoro przez 18 miesięcy drużyna tego nie robiła? W sezonie 1996-97 Real Madryt zdobył 92 pkt i został mistrzem Hiszpanii. 90 pkt wystarczyło Barcy tylko do wicemistrzostwa (trzecie Deportivo miało 25 pkt mniej od "Królewskich"). Liga składała się wtedy z 22 drużyn, a więc batalia o tytuł była o cztery kolejki dłuższa. Gdyby w tym roku drużyna Guardioli zachowała swoją dotychczasową efektywność, 16 maja musiałaby zgromadzić 98 pkt! W ubiegłym, tak wspaniałym przecież sezonie, miała ich "zaledwie" 87. DYSKUTUJ O ARTYKULE Z DARKIEM WOŁOWSKIM! CZYTAJ TAKŻE: Real na Mestalla pokonał Valencię Pepe nie zagra przez pół roku Wołowski: Czemu służy wyrachowanie Barcelony?