Wołowski: Rozwód doskonały?
Czy informacje dziennika "Marca" o rozstaniu Jose Mourinha z Realem Madryt już w czerwcu są prawdziwe? Czy rzeczywiście największy rozwód futbolowy ostatnich lat jest przesądzony?

Z doniesień medialnych na temat przyszłości można ułożyć całkiem nową piłkarską rzeczywistość, w której Leo Messi zagra w Realu Madryt, a Pep Guardiola i Jose Mourinho będą kontynuowali swój pojedynek w lidze angielskiej. Doniesieniom brukowca "The Sun" wprost nie da się zaprzeczyć. Faktycznie Mourinho mógłby zastąpić Aleksa Fergusona na ławce Manchesteru United, tak jak świat mógłby się skończyć w 2012 roku.
Jose czy Pep w Manchesterze United?
Prawdopodobieństwo tego pierwszego wydarzenia wydaje się nawet znacznie wyższe, sam Ferguson nie przeczy, że Portugalczyk ma wszelkie kwalifikacje, by zostać jego następcą. Tyle, że jeśli wierzyć innemu imperium sensacji "Daily Mirror" szefowie United woleliby Pepa Guardiolę, nie ze względu na większe umiejętności trenerskie, ale wyższą zdolność panowania nad emocjami. Charakter Mou jest kwestią kluczową także na jego obecnej posadzie w Realu Madryt. Fani królewskiego klubu, udręczeni serią sześciu porażek w 1/8 finału Champions League (lata 2004-2010), z pasją śpiewali "Jose zostań z nami" podczas finału na Santiago Bernabeu, w którym Inter Mediolan rozbił Bayern Monachium (2-0). Zaledwie 30 miesięcy temu portugalski trener wydawał się jedynym zdolnym zapanować nad nowopowstającym gwiazdozbiorem Realu - dumnie nazywanym "okresem galaktycznym II". Marzenie Florentina Pereza kosztowało więcej niż rekordowa, 10-milionowa gaża dla trenera, ten wyciągał rękę po władzę absolutną nad zespołem. Byli tacy, którym bardzo się to podobało. Diego Armando Maradona przybył na Santiago Bernabeu, by pokłonić się Mourinho i ogłosić, iż w zaledwie kilka miesięcy zmienił futbolowy "bajzel" w synonim dyscypliny i porządku. Wielu ludzi z satysfakcją patrzyło, jak dumny Florentino Perez traktujący szkoleniowców jak chłopców na posyłki, zostaje całkowicie zdominowany przez portugalskiego trenera. Doszło do tego, że bezlitosny wcześniej prezes, na wszystkich publicznych wystąpieniach chełpił się posiadaniem takiego skarbu jak Mourinho.
Wkładał kij w mrowisko
Idylli nigdy jednak na Santiago Bernabeu nie było. Portugalski trener zdaje się jej nie znosić. Jest postacią wyrazistą i kontrowersyjną, której jakiś wewnętrzny imperatyw, niemożliwy do opanowania nakazuje ustawiczne wkładanie kija w mrowisko. Kiedy atakował sędziów i rywali, można było uznać to za obronę interesów klubu, on jednak krytykował wszystkich. Także pracowników Realu, trenera drugiej drużyny, działaczy federacji i UEFA. Część hiszpańskich mediów zaczęła w nim dostrzegać opanowanego żądzą zniszczenia wichrzyciela prowadzącego niepojętą dla zdrowych zmysłów wojnę z całym światem. Kiedy zwracano Mourinho uwagę, że niszczy "senorio" (dżentelmeństwo), odpowiadał, że dociera do jego prawdziwej istoty. Ci, którzy na Bernabeu ośmielali się odezwać, odradzali otwarty konflikt z UEFA, by uniknąć takich przypadków jak w ostatnim pojedynku Ligi Mistrzów, gdy arbiter sprezentował rywalom z City rzut karny. Najlepszy trener miał jednak własną drogę, nie bał się ustawiać do pionu nawet takich ikon klubu jak Sergio Ramos i Iker Casillas. Wyglądało na to, że albo Mourinho jest jedynym sprawiedliwym, albo popada w obłęd. Perez długo go popierał. W maju świętując odebranie Barcelonie tytułu mistrzowskiego, z przytupem przedłużono kontrakt Portugalczyka do 2016 roku. Prezes Realu nie zwracał uwagi nawet na to, że w wywiadach Mourinho przyznawał, iż dla niego to liga angielska jest idealnym miejscem na ziemi. Niedawno wyznał z kolei publicznie, że jego serce pozostało w Mediolanie, bo tylko właściciel Interu Massimo Moratti oddał mu bezwarunkowo pełnię władzy nad drużyną. W Realu jest to niemożliwe.
Messi za Ronalda
Prawe ucho Pereza wciąż wytrwale wsłuchiwało się w głos Mourinha. W lewe coraz bardziej natrętnie zaczęli przemawiać jego przeciwnicy. Zarzucano Portugalczykowi, że dba mniej o sprawy klubu niż o interesy swojego agenta Jorge Mendesa, stającego się szarą eminencją na Santiago Bernabeu. Jego rodak reprezentujący także interesy Ronalda, Pepego, Coentraa, czy di Marii żądał ponoć coraz więcej. Według hiszpańskiej prasy spór Ronaldo z Perezem o część praw do wizerunku piłkarza doprowadził do słynnego wyznania: "jestem smutny", które wywołało w mediach tak rozległe echo. Jeden z dziennikarzy "Asa" pochwalił się, iż wie, jak zareagował Perez zaszantażowany przez Ronalda chęcią opuszczenia Madrytu. Stwierdził: "Możesz odejść, tylko znajdź klub, który da za ciebie tyle kasy, byśmy mogli za to kupić sobie Leo Messiego". Ile jest w tym prawdy? Czy więcej niż w doniesieniach "Marki", "The Sun", czy "Daily Mirror"? W dobie kryzysu mediów walka o kurczący się rynek stała się bezpardonowa. Skończyło się informowanie, zaczął handel plotkami i pogłoskami, które lepiej się sprzedają niż prawda. Czytelnik zaczął być zmuszony do analizowania źródeł informacji. Dlaczego w doniesienia "Marki" można uwierzyć? Zaryzykuję wyjaśnienie. W 2009 roku największy sportowy dziennik w Hiszpanii gorąco popierał powrót do Realu Florentino Pereza. Potem, w czasach wielkich zakupów, zawsze miał informacje o transferach z pierwszej ręki. Niewykluczone więc, że tak jest także w sprawie Mourinho. Perez, jeden z najzamożniejszych Hiszpanów (804. miejsce na liście najbogatszych ludzi świata wg Forbesa w 2011 roku) zrobił karierę w biznesie, polityce i sporcie. Real od lat zajmuje pierwsze miejsce wśród najbardziej dochodowych klubów świata. Prezes nauczył się zbijać kokosy na futbolu nawet w czasach umiarkowanych sukcesów drużyny. Ale nigdy w życiu nie spotkał się z podwładnym tak krnąbrnym i niezależnym jak Mourinho. Czy szybko pożałuje jego straty?
"Królewscy" jak państwo
Portugalskiemu trenerowi bezrobocie nie grozi z całą pewnością. Kolejka po niego będzie długa, na czele z wszystkimi największymi bogaczami: PSG, City, Chelsea. Ich obecnym szkoleniowcom wiedzie się albo źle, albo co najwyżej średnio. Najciekawsza wydaje się posada w Manchesterze United, bo tam era trenera mierzona jest nie w miesiącach, ale dekadach. Zupełnie inaczej niż w stolicy Hiszpanii.
Real Madryt mniej przypomina korporację, a bardziej samodzielne państwo. Socios wybierają prezesa, on musi dbać o ich nastroje, żeby zachować stanowisko. Obsesją Pereza są ankiety, zbierane wśród tych, którzy mają prawo głosu. Wybory się zbliżają, a pozycja Mourinho w oczach kibiców nie jest zbyt wysoka. Na obronę tytułu mistrzowskiego widoki nie są najlepsze, jedyną deską ratunku jest zwycięstwo w Champions League. Klub śni o nim jednak bezskutecznie już od 11 lat. Nie da się zaprzeczyć, że to Mourinho przywrócił Realowi czołowe miejsce w europejskiej hierarchii. Z nim na ławce drużyna zachwiała monopolem Barcelony, dwa razy docierając do półfinału Champions League. Wciąż jednak część fanów, ekspertów i dziennikarzy uważa, że jak na jedną z kadrowo najsilniejszych drużyn na świecie, Real gra zbyt wulgarnie. "Mou" nigdy nie był miłośnikiem i fachmanem od ataku pozycyjnego i po jego obecnej drużynie czuć to coraz wyraźniej. Koszty pracy Portugalczyka w Madrycie były spore, ale efekty bezsporne. Czas pokaże, czy po małżeństwie doskonałym, jakim był związek najbardziej utytułowanego trenera z najbardziej utytułowanym klubem, przyszedł czas na rozwód doskonały.