Z pewnością Leo posunął się za daleko, mówiąc o zasłużonym polskim trenerze "ten facet dla mnie nie istnieje". Jeśli faktycznie nie istnieje, to po co o nim gadać w gazecie na całą Polskę?! W pierwszym okresie pracy nad Wisłą Holender pokazywał klasę, nie wdawał się w tanie połajanki i to m.in. budziło respekt. Słuchając go podczas konferencji, wywiadów, treningów mówiłeś sobie: "Ten facet wie czego chce, jest pewny swego i nie obchodzą go połajanki kundli". Teraz "nasz" Holender łatwo traci nerwy. Denerwuje się, chce rzucać mikrofonem, krzyczy "fucking Polsat". I co to zmienia? Zaognia sytuację. Środowisko huczało od plotek, że Leo nie przepada za Pawłem Brożkiem, gdyż jego menedżerem jest Radosław Osuch, z którym selekcjoner powędrował w końcu do sądu. I co? Ano chciałem Beenhakkerowi dać okazję do rozwiania tych pomówień. Nie wykorzystał jej, bo gdy padło pytanie stracił kontrolę, rzucał tylko wzburzony: "Czy muszę odpowiadać na te głupie pytania?! Ten sposób myślenia jest nie do przyjęcia!" Myślę, że jako szkoleniowiec Realu Madryt, czy reprezentacji Holandii znajdował się nie raz i nie dwa w stokrotnie silniejszym ogniu pytań. Ja bym na jego miejscu odpowiedział merytorycznie i spokojnie: "Niech odpowiedzią na ten zarzut będą czyny - w mej koncepcji Paweł Brożek jest trzonem reprezentacji, która ma wywalczyć awans do MŚ 2010." Tyle o Leo. Przejdźmy do Piechniczka. W latach 80. wszystko było piękne dla selekcjonera. Liga była silna. Jej przedstawiciel - Widzew Łódź eliminował Manchester United. W Polsce grały gwiazdy klasy międzynarodowej - Zbigniew Boniek, Włodzimierz Smolarek, Władysław Żmuda, Andrzej Iwan, Józef Młynarczyk. Potrzebne było długie zgrupowanie dla kadry, to wszystko było temu podporządkowane. Ale pani Antoni to już było bardzo dawno temu. Super, że zdobył Pan medal w Hiszpanii, graliśmy wspaniale, meczu z Belgią nie zapomnę do końca życia. Dzisiejsza piłka nożna to cokolwiek inna dyscyplina, rządzą nie zdecydowanie inne reguły (zwłaszcza organizacyjnie), niż za Pańskich czasów. Dlatego Leo ma rację, mówiąc że historię można szanować i wspominać, nie wolno jednak nią żyć. A trener Piechniczek zdaje się niestety żyć tym co było. Jakoś dziwnie kojarzy nam się z tym staroświeckim kominkiem i opowieściami z zamierzchłych czasów. Jego ostatnie pomysły zakrawają na żart. A to chciałby wprowadzić projekt, że trenerzy klubowi mieliby jakieś 20 procent treningów (dlaczego akurat tyle, a nie np. 18 lub 31?) realizować według receptury Leo. Niby dlaczego takie tuzy trenerki jak Franz Smuda, Maciej Skorża, czy Jan Urban mieli porzucić własne metody dla tych beenhakkerowych, czy nawet mourinhowych? Niby dlaczego Leo miałby odwalać robotę za kogoś? Od dawna nie podobali mi się bezpośredni przełożeni Beenhakkera. Za czasów Michała Listkiewicza był nim Jerzy Engel. Teraz został pan Antoni Piechniczek. Wolałbym, żeby rzeczową dyskusję na temat futbolu prowadzili ludzie, którzy znają od podszewki reguły profesjonalnej piłki. Marek Koźmiński, Grzegorz Mielcarski, a najlepiej Zbigniew Boniek, tyle że on przegrał wybory. Jedno jest pewne: z przemówień Leo do betonu nie wyniknie dialog, a już nie ma szans na dojście do porozumienia.