O zwycięstwie ekipy z San Antonio przesądziła ostatnia kwarta, którą wygrała różnicą siedmiu punktów, przy czym gospodarzom pozwoliła zdobyć jedynie 16. Natomiast sukces przypieczętował celnym rzutem niespełna sześć sekund przed końcową syreną Tony Parker. Rozpaczliwy blok LeBrona Jamesa nie był tym razem skuteczny. "Tony zrobił dzisiaj to, co zdarza się rzadko, czyli tuż przed końcem czasu gry trafił na wagę zwycięstwa. Mieliśmy dzisiaj szczęśliwy dzień" - ocenił przebieg meczu jego klubowy kolega Argentyńczyk Manu Ginobili. Obrońcy tytułu teoretycznie byli zespołem lepszym - mieli więcej od rywali asyst oraz zbiórek i wyższy procent celności rzutów z gry. W ostatniej kwarcie trafili jednak tylko pięć razy na 21 prób. Spurs zagrali skuteczniej w decydujących momentach, w całym spotkaniu zanotowali też ledwie cztery straty. W ostatniej odsłonie na parkiecie brylował Parker. Wtedy zdobył 10 ze swoich 21 pkt. Miał też w sumie sześć asyst i dwa przechwyty. Równie dobrze zagrał także 37-letni Tim Duncan - uzyskał 20 pkt, 14 zbiórek, cztery asysty i trzy bloki. "Mogą nazywać nas weteranami, seniorami, nawet dziadkami. Nieważne. Mamy zbilansowany zespół, młodzi nam pomagają i krok po kroku zmierzamy do celu" - przyznał Duncan. W zespole z Florydy najlepiej spisał się James. Po 18 punktów i zbiórek oraz 10 asyst złożyło się na jego trzecie w karierze finałowe tzw. triple-double. Na liście wszech czasów jest drugi, po legendarnym Magicu Johnsonie, który ośmiokrotnie zanotował to osiągnięcie. "Spurs to Spurs. Zrobią wszystko, by rywal w obronie i ataku czuł się niekomfortowo. Potrafią zmusić do błędów, a później bezlitośnie je wykorzystać. Tak było dziś" - ocenił James. "Ostrogi" grają w wielkim finale NBA po raz piąty. Cztery poprzednie wygrali, ostatnio w 2007 roku. Wynik czwartkowego meczu finałowego ligi NBA: Miami Heat - San Antonio Spurs 88:92 W rywalizacji play off do czterech zwycięstw Spurs prowadzą 1-0