Rajdówki w wodzie, Kubica i trzy helikoptery na nic. Jak sport może być stylem życia
Kibice z najdalszych zakątków Polski, rodziny z kilkuletnimi dziećmi, karawana podróżujących za zawodnikami kamperów, urządzająca się na wcześniej zabezpieczonych polach namiotowych w bezpośrednim sąsiedztwie odcinków specjalnych, tumany wszędobylskiego kurzu, specyficzny zapach "dobrze spalonej" benzyny, czy wreszcie fetowany na mecie Mikołaj Marczyk, któremu do wielkiego hitu "We are the champions" na skrzypcach przygrywała mała dziewczynka. I jeszcze jedno: warmińsko-mazurskie jeziora przyciągają nie tylko turystów, ale także - i to dosłownie - rajdówki, o czym przekonały się co najmniej dwie załogi - pisze z Mikołajek Artur Gac, specjalny wysłannik Interii z ORLEN 79. Rajdu Polski.

Gdyby przeprowadzić sondę wśród kibiców, z dużą dozą prawdopodobieństwa jej wynik byłby bardzo miły Miko Marczykowi. Na wprost zadane pytanie, kierowane do kibiców: "komu najbardziej kibicujesz podczas Rajdu Polski", znakomita większość naszych rozmówców wskazywała właśnie nazwisko 27-letniego łodzianina.
Skrzypce poszły w ruch. Miko Marczyk dostał koncert od dziecka
Potwierdzenie, kto był największym ulubieńcem, w niedzielę obserwowaliśmy na własne oczy najpierw na 14. odcinku specjalnym o nazwie Biskupiec 2. Tu od razu mała dygresja na temat "dojazdówki", czyli ostatnich kilku kilometrach, które trzeba było pokonać samochodem, aby finalnie zająć miejsce na dużej łące z wydzielonym parkingiem. Dla kogoś, kto jest przyzwyczajony głównie do asfaltowych, nawet dziurawych nawierzchni, jazda w takich warunkach może wydać się mało przyjemną częścią całej eskapady. Nierówności, szuter, kurz i kamienie - raczej wątpliwa uczta dla ciała oraz samego auta. Jednak żaden szanujący się kibic rajdów nie zawraca w połowie drogi. Cel uświęca środki, o czym dobitnie świadczyła liczba zaparkowanych i pokrytych grubszą warstwą pyłu samochodów.
Dojazd na finałowy, 16. odcinek Gmina Mrągowo 2, wiązał się już tylko z przemierzeniem króciutkiego odcinka szutrowej drogi. To właśnie w to miejsce ściągnęli fani, choć wcale nie tak gromadnie, aby móc fetować trzech najlepszych zawodników zmagań, na których czekało przygotowane w plenerze podium. Zwycięzca Martins Sesks oraz drugi w klasyfikacji Hayden Paddon otrzymali zasłużone oklaski, zwycięzcy odegrano hymn Łotwy, ale najgoręcej było wokół Marczyka. Gdy Polak wysiadł z samochodu, o piękną oprawę zadbała młodziutka dziewczynka, przygrywając na skrzypcach w rytm nieśmiertelnego przeboju zespołu Queen. W jednej chwili zrobiło się wzruszająco...

To właśnie widok małych dzieci, w wieku szkolnym, był często spotykanym obrazkiem podczas całego Rajdu Polski. Oczywiście w bezpośrednim otoczeniu dorosłych, którym albo już udało się zaszczepić pasję u nieco starszych pociech, albo dopiero liczą, że tegoroczna, pierwsza taka przygoda sprawi, iż latorośle powoli będą połykały bakcyla.
Kubica i trzy helikoptery nie wybudziły dziecka
- Starszy syn miał dwa lata, jak po raz pierwszy zabrałem go na rajd. Pamiętam, że jak przejeżdżały rajdówki, to na początku płakał. Dlatego oglądaliśmy zawody z daleka. Z kolei młodszy, jak miał pół roku, był ze mną na rajdzie, gdy jeszcze startował tu Kubica. Za Robertem leciały trzy helikoptery, a on spokojnie sobie spał - śmiał się pan Łukasz, stojąc z Henrykiem i Edwardem. W dłoni dzierżył biało-czerwoną flagę, a na sobie miał koszulkę, którą kupił jeszcze w 2016 roku z napisem: "Powrót Roberta do WRC. Tęsknimy za Tobą".
- Czy tli się jeszcze we mnie nadzieja? Chyba już nie, chociaż kto wie... Widać po 46-letnim Grzesiu Grzybie, że wciąż można jeździć - powiedział mężczyzna, który z synami przyjechał z Krakowa. A tegoroczny Rajd Polski był już jego 12. w "karierze". Ten imponujący wynik zaczął budować w 2007 roku.

I takich kibiców, którzy raz posmakowali i już wiernie, choć nie zawsze rok w rok, jeżdżą na najważniejszą tego typu imprezę w Polsce, jest wielu. Bo podróżowanie na rajdy, jak przekonywali moi rozmówcy, to swoisty sposób na spędzenie krótkich wakacji i zawarcie nowych znajomości, a przy tym obcowanie z wielkimi, sportowymi emocjami.
"Przede wszystkim fajni ludzie". Kibicowanie z kampera
- Jaki to magnes? Magiczne szutry i zapach benzyny plus adrenalina oraz cała otoczka, przede wszystkich fajni ludzie. I ogólnie klimat. Ciągnie mnie tutaj jak wilka do lasu - to z kolei głos pana Wojciecha, rozkochanego w rajdach od najmłodszych lat.
W trakcie rozmowy jego mała córeczka raz po raz dęła w trąbkę. W końcu sama 5-letnia Jagoda powiedziała, co robi na rajdzie. - Kibicuję Polsce i Miko Marczykowi. A dlaczego go lubię? Bo jest szybki - bezbłędnie odpowiedziała, zresztą jej sympatię zdradzała koszulka, z podobizną kierowcy i jego rajdówką.

Przyjemnie było obserwować, jak wygląda kibicowanie z perspektywy przyjazdu na rajd kamperem. Aby lepiej zorientować się, jak "od kuchni" odbywa się taka eskapada, wybraliśmy się do gospodarza jednego z domów na kółkach. Akurat odpoczywał od słońca, schowany pod zadaszeniem. Obok niego polegiwał duży pies rasy cane corso, a w wózeczku smacznie spał 11-miesięczny synek, z racji wieku absolutny debiutant.
- Oczywiście, że rajd jest pretekstem do przyjazdu tutaj, a pojawiamy się od czasu, jak zawody były jeszcze rundą mistrzostw świata. Zresztą jeździmy także na te zagraniczne - zaczął opowiadać 41-letni pan Piotr. Trzyosobowa rodzina przyjechała z samego południa Polski, ze Skoczowa, blisko granicy z Czechami. W prostej linii to dokładnie 555 kilometrów. A dzień wcześniej przebyli około 640 km, ponieważ sobotę spędzili na polu kempingowym przy odcinku Świętajno.

Obecność w samym centrum wydarzeń uzmysłowia także, jak szalenie ważne są względy bezpieczeństwa. Parokrotnie można było odnieść mylne wrażenie, że gdyby taśma zabezpieczająca została przesunięta o metr w stronę drogi, to na prostym odcinku nic wielkiego nie mogłoby się wydarzyć, a kibic zyskałby jeszcze atrakcyjniejszą perspektywę. Nic bardziej mylnego. O tym, że to nie przelewki, na własnej skórze przekonał się pan Mateusz, debiutant na rajdzie.
Strefa bezpieczeństwa skontrolowana na własnej skórze
Spotkaliśmy się w bardzo atrakcyjnym miejscu, poleconym mu przez znajomego. - Właśnie przed chwilą dostałem kamieniem spod koła przejeżdżającego samochodu. Mam filmik, mogę panu pokazać - chwycił za telefon i faktycznie odtworzył nagranie, na którym widać całkiem słusznego rozmiaru kamień, lecący w jego stronę. Ostatecznie uderzył go w rękę, lecz na szczęście nic się nie stało.
- To przykład, że strefy bezpieczeństwa są wydzielone po coś. Ja stałem w dozwolonym miejscu, więc siła uderzenia nie była duża. Co innego, gdybym zbagatelizował siatkę i podszedł kilka kroków bliżej. Wtedy mógłbym dostać z większą mocą i być może też w inną część ciała - dodał młody mężczyzna.
- Kurzy się niesamowicie, ale najlepszy jest zapach przepalonego etanolu. Mega! Zdarzało mi się wcześniej rzucić okiem w telewizji, ale nie ma żadnego porównania z wrażeniami na żywo. Dojazd do odcinków też nie jest problemem. Owszem, boczne drogi są w średnim stanie, ale to nie miasto, że zostawia się auto na chodniku, tylko trzeba dojechać po szutrowych i trochę dziurawych duktach - mówił pan Mateusz, a uśmiech nie schodził mu z twarzy.
Rajdówki w jeziorze i praca przez 26 godzin
Kraina Wielkich Jezior Mazurskich obiektywnie zachwyca, ale nie wszyscy uczestnicy rajdu mogą dokładnie to samo powiedzieć. Wszak nie o takie "wciąganie" zapewne chodziło dwóm załogom, które zmagania w ORLEN 79. Rajdzie Polski skończyły, dosłownie, w jednym z blisko tysiąca jezior. I to również jeden z obrazków tego rajdu, który jeszcze chwilę będę miał przed oczami.
Jeszcze bardziej żal zrobiło mi się jednego z ochroniarzy pracujących na terenie parku serwisowego, który jednego dnia zaczynał pracę o godz. 20, by skończyć ją następnego o godz. 22. Czyli ciurkiem, na jednej zmianie, 26 godzin na nogach. - Cóż, taka praca, ja nie narzekam. Trzeba się przyzwyczaić. Czasem lekki kryzys łapie, ale nauczyłem się z nim walczyć - odparł. I od razu nieco cieplej zrobiło mi się na duszy...
Artur Gac z Mikołajek










