W tym sezonie nie mieliście sobie równych w West Coast Conference zarówno w sezonie zasadniczym, jak i w turnieju finałowym konferencji... Przemysław Karnowski: - Oba tytuły cieszą mnie niezmiernie, bo w tym roku na tym właśnie się koncentrowaliśmy. Gonzaga, ze mną w składzie, już po raz piąty sięgnęła po dublet w konferencji. Czuję z tego powodu ogromną radość, także dlatego, że to mój ostatni sezon w tej drużynie. Poza tym nie jest łatwo wygrywać rok po roku, nam się to udało i w lidze, i w turnieju konferencji w Las Vegas. Szansę, by sezon zasadniczy przebrnąć bez porażki straciliście w... ostatnim meczu. Przegraliście, choć graliście u siebie i przez trzy czwarte spotkania prowadziliście. Co się stało? A może chodziło o ściągnięcie z siebie presji faworyta? - Jeżeli ktoś myśli, że przegraliśmy specjalnie, to musi się naprawdę poważnie nad sobą zastanowić. Prawda była taka, że mecz nam uciekł w samej końcówce. Popełniliśmy kilka głupich strat, co pozwoliło rywalom odskoczyć na bezpieczny dystans kilku punktów. A nam potem zabrakło czasu na odrobienie strat. Przed panem kolejna przygoda z turniejem NCAA, gdzie zawsze wrzucał pan "szósty bieg" i miał lepsze statystyki niż w sezonie zasadniczym. Na co stać w tym roku Buldogs? Drabinka wydaje się korzystna, więc pewnie myślicie o upragnionym Final Four? - W turnieju NCAA grają najlepsze zespoły z całych Stanów Zjednoczonych i dlatego rządzi się on swoimi prawami. Oczywiście, że chciałbym, abyśmy doszli do Final Four, ale nie można nikogo lekceważyć. W tej chwili pierwszym zespołem, który stanie na naszej drodze do Phoenix, gdzie odbędzie się ścisły finał, będzie South Dakota State i to właśnie na tym przeciwniku musimy być skupieni. Niezależnie od końcowych wyników i tak zostanie już na zawsze w księgach rekordów Gonzagi. Na chwilę obecną jest pan posiadaczem dwóch - w ilości zwycięstw oraz w ilości występów w karierze. W kilku innych statystykach jest pan w pierwszej piątce. W Spokane na pewno o panu nie zapomną, ale jak pan wspominać będzie te lata? - Gonzaga oraz Spokane na zawsze pozostaną w moim sercu. Spędziłem tutaj pięć lat, poznałem naprawdę wielu fajnych i wartościowych ludzi, z którymi nawiązałem bardzo dobry kontakt. Było mi tu dobrze od samego początku. Pamiętam kiedy pierwszy raz pojawiłem się na campusie, wszyscy przywitali mnie bardzo miło i z otwartymi ramionami. Do teraz wszystkie moja wspomnienia z Gonzagi są bardzo pozytywne i na pewno nie łatwo będzie mi przeprowadzić się do innego miasta. Tym bardziej, że prócz aspektu sportowego ukończyłem tutaj studia na kierunku Sports Management. Dyplom odebrałem w maju zeszłego roku. Po podjęciu decyzji o pozostaniu w Gonzadze na piąty rok, zdecydowałem się kontynuować naukę na magisterskim kierunku biznesowym, a dokładniej MBA. Trafił pan na dobry okres w programie koszykówki w Gonzadze. Grał pan w kilku świetnych ekipach i z doskonałymi zawodnikami. Która z nich była najlepsza - ta z pierwszego roku z Eliasem Harrisem i Kellym Olynykiem, ta z Domantasem Sabonisem czy wreszcie ta ostatnia z panem i Nigelem Goss-Williamsem w rolach głównych? - Nie do mnie należy wybieranie najlepszych graczy w historii Gonzagi. To pytanie powinno być bardziej skierowane do koszykarskich ekspertów oraz kibiców, którzy na co dzień śledzą nasze poczynania. Ale ja osobiście najlepiej wspominać będę tę ostatnią, m.in. dlatego, że odgrywam w niej znaczącą rolę. Kilku z pana byłych kolegów gra dziś w NBA. Mimo iż pojawiały się głosy, że jest pan... za stary na tę ligę, to z pewnością ma pan wobec niej konkretne plany. Jakie? - Ja za stary (23 lata - red.)? A niech sobie mówią! Skupiam się wyłącznie na sobie. Staram się robić swoje na boisku i udowadniam, że mogę grać na wysokim poziomie. Oczywiście, że NBA to mój cel. Do draftu jestem zgłoszony automatycznie, bo jest to mój ostatni rok w NCAA. Jeśli nie uda się dostać do ligi tą drogą, to z pewnością będę próbować swoich sił w Lidze Letniej. Postaram się wywalczyć zaproszenie na przedsezonowy obóz jednej z drużyn. Co będzie dalej? Zobaczymy. Trener reprezentacji Polski Mike Taylor mówił niedawno, że ma kadrowe kłopoty bogactwa, bo wszystkim zawodnikom, w tym panu, świetnie idzie w klubach. Kiedy widzieliście się po raz ostatni? - Trener Taylor przyleciał do mnie do Spokane jakieś półtora miesiąca temu. Rozmawialiśmy o planach kadry na ten rok. W ubiegłym - ze względu na operację pleców - musiałem odpuścić reprezentacyjne zgrupowania i mecze. Mam nadzieję, że w tym roku nic niezapowiedzianego się nie wydarzy. A jeśli chodzi o formę kadrowiczów, to wydaje mi się, że faktycznie jesteśmy w dobrej sytuacji. Pana mentorem, przyjacielem i wzorem od zawsze był Marcin Gortat... - Marcinowi zawdzięczam bardzo dużo. Od momentu kiedy nasze drogi się skrzyżowały, zawsze służył mi pomocą. W kadrze mieliśmy okazję grać razem przez cztery lata. Zawsze zostawał ze mną po treningu żeby pokazać nowe zagrania czy pograć 1 na 1. Jestem mu wdzięczny, bo zawsze wskazywał nad czym jeszcze muszę pracować. Ja staram mu się odwdzięczyć udziałem w jego campach w Polsce promujących basket. Jeżeli tylko czas mi pozwala, to zawsze z chęcią dołączam się do tego projektu. Jeśli nie NBA, to co się stanie z panem i robiącą furorę w mediach społecznościowych pana brodą? - Jeżeli nie będzie mi dane wystąpić w NBA, to na pewno gdzieś będę kontynuować koszykarską karierę. Być może w Europie, w zespole, który będzie grał w Eurolidze. Ale na razie ja i moja broda skupiamy się na NCAA. Co będzie potem, pomyślimy po ostatnim meczu. Rozmawiał w Nowym Jorku: Tomasz Moczerniuk