"Drodzy Kibice, wszystko wskazuje na to że powoli dobiega końca moja przygoda z Wisłą Płock. 30 lipca kończy się mój kontrakt z klubem i po siedmiu latach gry dla nafciarzy opuszczę Płock. Wiele razy mówiłem o tym w wywiadach i powtórzę to raz jeszcze - czas, który spędziłem w Wiśle Płock pozostanie w mojej pamięci do końca życia" - napisał na jednym z portali społecznościowych Stefańczyk. Zawodnik podpisał pierwszy kontrakt z Wisłą 6 lipca 2013 roku. Od tamtej pory wystąpił w barwach płockiego klubu w 208 spotkaniach, awansował z drużyną z 1. ligi do Ekstraklasy i był podstawowym zawodnikiem zespołu w najwyższej klasie rozgrywkowej. Stefańczyk na swoim koncie zapisał pięć bramek, tylko w 1. lidze, głównie z rzutów wolnych, oraz dziewięć asyst. W trwającym jeszcze do soboty sezonie 2019/2020 zagrał w 25 meczach, występując na boisku 2057 minut. 36-letni Stefańczyk jest wychowankiem RKS-u Radomsko. Zanim został nafciarzem, szlifował swoje umiejętności piłkarskie między innymi w: RKS-ie Radomsko, Pelikanie Łowicz, ŁKS-ie i Zawiszy Bydgoszcz. Do Wisły przyszedł z Górnika Łęczna, gdzie wcześniej spędził pół sezonu. Jak napisał w pożegnaniu - "wspólnie przeżyliśmy wiele pięknych chwil". Był tu też jeden najtrudniejszy moment w jego karierze. 2 marca 2019 roku, podczas meczu między Wisłą Płock i Cracovią, chyba po raz pierwszy i jedyny na boisku Stefańczykowi puściły nerwy. Reagując na decyzję nieuznania strzelonej przez Wisłę bramki "naruszył nietykalność cielesną sędziego Bartosza Frankowskiego". Sędzia Frankowski w trakcie analizy wideo jednej z sytuacji dopatrzył się faulu w bramkowej akcji i nie uznał gospodarzom gola. Wtedy z protestami wyskoczył Stefańczyk, który nie zastanawiając się zbyt długo, powiedział sędziemu, co sądzi o jego decyzji. Ale to nie wszystko. Jego głowa zetknęła się z czołem sędziego, a ten natychmiast pokazał zawodnikowi czerwoną kartkę i usunął zdenerwowanego piłkarza z boiska. Później, grając w osłabieniu, Wisła zdobyła bramkę i wygrała mecz 3-2. Wydawało się, że czerwona kartka skończy się na odsunięciem zawodnika na kilka meczów, ale tak się nie stało. Sędzia Frankowski opisał w pomeczowym protokole, że został uderzony w głowę, po czym Komisja Ligi zdecydowała, że zawodnik otrzymał karę sześciu miesięcy dyskwalifikacji. Nie pomogły tłumaczenia piłkarza, ani przeprosiny, Komisja Ligi była nieugięta. Dla 35-letniego wówczas Stefańczyka, którego kontrakt wygasał wraz z końcem sezonu, a przedłużenie uzależnione było od boiskowych dokonań, kara mogła oznaczać tylko jedno - koniec piłkarskiej kariery. Pod koniec marca Stefańczyk złożył odwołanie od wyroku Komisji Ligi do Najwyższej Komisji Odwoławczej PZPN, a 4 kwietnia Komisja oddaliła odwołanie i podtrzymała półroczną dyskwalifikację.