Jakub Żelepień, Interia: Od pamiętnego dwumeczu z Deportivo La Coruna w Młodzieżowej Lidze Mistrzów minęły blisko trzy miesiące. Patrząc już na chłodno, odczuwa pan żal, zadowolenie, niedosyt? Piotr Łęczyński, trener juniorów Pogoni Szczecin: Pierwsze, co przychodzi na myśl, to ogromny niedosyt, bo było naprawdę blisko. Natomiast gdyby ktoś po losowaniu powiedział nam, że dwumecz skończy się wynikiem 3-4, to pewnie nie chciałoby się nam w to wierzyć. Po 3-0 w Szczecinie czuliśmy się jak w niebie, a w Hiszpanii spadliśmy do piekła. Pomimo wszystko jestem zadowolony z chłopaków. To była krótka, ale intensywna i wiele nas ucząca przygoda. Doświadczenie, które zebraliśmy, jest niemożliwe do zdobycia w rozgrywkach krajowych. Różnica w poziomie jest ogromna. Co wpływa na tę różnicę? Co jest największą bolączką polskiej piłki juniorskiej? - Chyba nie odkryję Ameryki, mówiąc, że chodzi o czyste umiejętności piłkarskie. Najważniejsza jest technika, w drugiej kolejności taktyka. Zaangażowania, profesjonalnego podejścia czy przygotowania motorycznego nie można Polakom odmówić, ale problem pojawia się w czystej technice. Zawodnicy z Europy inaczej poruszają się bez piłki i z piłką, mają lekkość, są lepiej przygotowani. Dlaczego? Przecież wszyscy w Europie mamy tak samo zbudowane ręce, nogi, mięśnie, ścięgna, kości. - Żyję kilkadziesiąt lat na tym świecie i wciąż się zastanawiam, podobnie zresztą jak wielu moich kolegów-trenerów. Każdy znajduje inny powód. W mojej ocenie bierze się to z tego, w jaki sposób prowadzone są zajęcia wychowania fizycznego w Polsce, jaka jest w ogóle kultura sportu w społeczeństwie. W naszym kraju brakuje masowości piłki nożnej. Destrukcyjna dla futbolu jest również gra na wynik w najmłodszych rocznikach. Widać to później na boiskach młodzieżowych: jako Polacy jesteśmy dobrzy w defensywie, w przeszkadzaniu, w utrzymywaniu wyniku. Znacznie gorzej wyglądamy natomiast, kiedy patrzymy na ofensywę czy technikę użytkową. Cieszymy się, że Polski Związek Piłki Nożnej zauważa problem i za wszelką cenę stara się odchodzić od gry na wynik u dzieci. Ten proces będzie jednak trwał pewnie latami. Kiedy trener drużyny siedmiolatków pokrzykuje do chłopców "nie kiwaj", "podaj do najbliższego", można się jednak załamać. - Oczywiście, spotykam się z tym od wielu lat. Naszym chłopakom brakuje luzu i później przekłada się to na również na futbol zawodowy. Bo czym skorupka za młodu... W mojej ocenie należy poprawić szkolenie na najwcześniejszym etapie, bo zaległości względem Europy mamy ogromne. Spójrzmy chociażby na zarobki trenerów dziecięcych czy młodzieżowych. Często są one bardzo niskie i aby żyć na przyzwoitym poziomie, szkoleniowcy muszą grać na wynik. Inaczej albo stracą pracę, albo nigdy nie dostaną szansy w lepszym klubie. To błędne podejście, bo w futbolu dziecięcym nie chodzi o to, aby zapisywać wyniki! Didier Deschamps powiedział, że gdyby prowadził w 2018 roku Francuzów metodami, których jego trenerzy używali w 1998, to błyskawicznie zraziłby do siebie szatnię. Musiał więc ewoluować jako człowiek i zrozumieć młode pokolenie. Jak pan radzi sobie z wejściem w świat nastolatków? - Stety albo niestety trzeba iść z duchem czasu. Nie da się walczyć z internetem, mediami społecznościowymi czy muzyką w szatni. Jeśli ma to zawodnikom jakoś pomóc, to nie mam z tym problemu. Na wszystko jest czas i miejsce. Myślę, że w ostatnich latach dojrzałem jako trener. Chcę więcej słuchać chłopaków, bo wierzę, że to będzie korzystne dla mnie i dla nich. Sam nie korzystam z mediów społecznościowych, ale rozumiem, że oni tym żyją. Trzeba umieć wyjść z szafy i wiedzieć, jakie problemy mają dzisiejsi 17- czy 18-latkowie. Jeden może mieć kryzys w związku z dziewczyną, a drugi może być rozczarowany małą liczbą lajków na Facebooku. Wypada więc też wiedzieć, czym w ogóle te lajki są. Odnajduje się pan w muzyce słuchanej przez młode pokolenie? - To głównie rap i hip-hop i muszę przyznać, że sam mam w aucie kilka płyt wykonawców tego gatunku. Jacy wykonawcy królują w waszej szatni? - Ostatnio był u nas przede wszystkim Paluch. To chyba mało cenzuralna twórczość. - Wyciszamy przekleństwa (śmiech). Wróćmy na boisko. Czy prowadzenie drużyny juniorskiej ekstraklasowego klubu jest trudne z uwagi na to, że kiedy tylko jakiś zawodnik się wyróżnia, wchłania go pierwszy zespół? - Taki jest właśnie cel drużyny juniorskiej. Nawiązując do tego, o czym dużo mówiliśmy - w naszej Akademii nie gramy na wynik. Najważniejszy jest zawodnik i jego rozwój. Robimy wszystko, aby nasi najlepsi chłopcy dotarli do zespołu Kosty Runjaica i realnie go wzmocnili. Podsumowując kolejne rundy, nie rozliczamy się z zajętego miejsca. Omawiamy za to każdego konkretnego piłkarza i zastanawiamy się, co zrobić, aby go rozwinąć. Debiut wychowanka w Ekstraklasie to piękny moment dla każdego trenera. Czujemy wtedy dumę, że mogliśmy być częścią jego historii. Nie kusi pana, żeby samemu spróbować awansować do futbolu seniorskiego? - Żyjemy w bardzo trudnych czasach i mówienie o czymkolwiek ze 100-procentową pewnością nie jest rozważne. Cieszę się tym, co robię teraz, ale nie wykluczam zmian w przyszłości. Rozmawiał Jakub Żelepień, Interia