Trener zbagatelizował całe zdarzenie i nie zamierza dochodzić, czy podglądacz działał na zlecenie broniącej ekipy "All Blacks", jak w sportowym światku nazywani są reprezentanci Nowej Zelandii. "A może był to japoński kibic? Zresztą jest to mi zupełnie obojętne. Nie przypuszczam, że robił to na zlecenie rywali. Przecież mogą obejrzeć nasze treningi na YouTube. W rugby nie ma już żadnych tajemnic. Aby wygrać trzeba być po prostu dobrym i lepszym od rywala w tym konkretnym momencie" - powiedział Jones. Trener nie tylko w ten sposób próbował zdjąć ze swoich podopiecznych presję przed meczem z faworytem turnieju. Pytał nawet obecnych na konferencji prasowej dziennikarzy: "Kto z was uważa, że Anglia wygra niech podniesie do góry rękę... Nikt, czyli nie jesteśmy faworytami tego meczu". Jak przyznał, przeciwko sobie Anglicy będą mieć też 120 milionów Japończyków, którzy są zakochani w rugbistach Nowej Zelandii. "Zapewne wszyscy też będą trzymać kciuki za All Blacks" - dodał Jones. Zespół gospodarzy odpadł w ćwierćfinale po porażce z ekipą RPA, która o finał powalczy z Walią.