Jego krytycy mówią, że ma szczęście. Faktem jest, że rywale niekiedy pomagają zarówno Hamiltonowi, jak i jego zespołowi. Położony na dużej wysokości tor w Meksyku miał być przecież najtrudniejszy w całym sezonie dla ekipy niemieckiego producenta. Tymczasem obydwaj jej kierowcy stanęli na podium. Kibice bez wątpienia woleliby oglądać wyrównaną walkę. Po kwalifikacjach wydawało się, że Ferrari i Red Bull będą faworytami, lecz sami wykluczyli się z walki o zwycięstwo. Główny strateg zespołu spod znaku srebrnej strzały James Vowles jest jedną z kluczowych postaci w zespole Mercedesa. To jemu zespół zawdzięcza wiele wygranych wyścigów, w tym ten w Meksyku. Vowles doskonale czyta przebieg rywalizacji, a przy tym świetnie rozumie opony Pirelli, które odgrywają kluczową rolę we współczesnej Formule 1. Podobnie jak w Monako, Lewis Hamilton został ściągnięty do boksu w idealnym momencie tak, aby nadrobił czas na nowych oponach i przeskoczył rywali, ale nie pozostał bezbronny, gdy ogumienie będzie mocno zużyte w końcówce wyścigu. Vowles nie boi się podejmować odważnych decyzji, które Hamilton nieraz poddawał w wątpliwość podczas wyścigu, ale które na koniec okazywały się słuszne. Taka strategia może przynieść sukces tylko w przypadku, gdy mamy do czynienia z niezwykłym kierowcą. Hamilton przejechał 47 okrążeń - dokładnie 2/3 dystansu - na jednym komplecie twardych opon, czym zaskoczył rywali, a szczególnie Sebastiana Vettela. Drugi na mecie Niemiec był wcześniej przekonany, że nawet jeżeli Hamilton będzie przed nim po pit-stopach, to nie zdoła utrzymać tempa do końca i będzie łatwym celem do ataku. Kierowca Ferrari powiedział po wyścigu uszczypliwie, ale z uśmiechem, że każda kobieta doceniłaby masaż, jaki Hamilton zafundował swoim oponom. Faktem jest, że umiejętność zarządzania oponami, jaką posiadł Hamilton, stopień, w jakim je rozumie, to zjawisko po prostu z kosmosu. Można go lubić albo nie, ale to naprawdę obecnie najlepszy kierowca w stawce. Najnowsze wiadomości o Robercie Kubicy! Od początku sezonu przekaz, jaki Mercedes wysyła w świat, pozostaje niezmienny - to Ferrari ma szybszy samochód, a w trakcie sezonu prześcignął ich nawet Red Bull. Choć wyniki ostatnich kwalifikacji zdają się to potwierdzać, trudno jest to tak naprawdę zweryfikować, bo rywale popełniają dziwne błędy. W Meksyku startujący z pole position Charles Leclerc prowadził przez pierwszą część dystansu. Potem jednak Ferrari jak zwykle zastosowało ustaloną wcześniej strategię i kazało zjechać swojemu kierowcy do boksów dwukrotnie, bo z wyliczeń wynikało, że jest to szybsza opcja. Monakijczyk finiszował sześć sekund za Hamiltonem. Może ktoś w Ferrari wpadnie wreszcie na pomysł, aby obejrzeć produkowane przez Mercedesa klipy wideo, w których James Vowles wyjaśnia swoją strategię na wykresach...? Jeszcze bardziej spektakularnie swój wyścig zepsuł Red Bull - najpierw Max Verstappen pozbawił się pole position - nie zwolnił przejeżdżając pod żółtymi flagami i otrzymał karę, a później zderzył się z obydwoma kierowcami Mercedesa. W ten sposób zafundował sobie wycieczkę przez trawnik i okrążenie przejechane z przebitą oponą. Drugi z kierowców ekipy Alexander Albon jechał z początku po bardzo dobry wynik, trzymając się tuż za dwójką Ferrari, lecz Red Bull popełnił błąd strategiczny i nie tylko kazał pojechać mu na dwa pit-stopy, ale do tego nie wstrzelił się w lukę i Albon stracił mnóstwo czasu, utknąwszy za wolniejszym samochodem Carlosa Sainza. Aktualny układ sił w Formule 1 jest mocno zagmatwany. Chyba mało kto odważyłby się typować, jak może przebiegać przyszły sezon. Wszystkie trzy czołowe zespoły mają coś do poprawienia. Mercedes ma podobno wolniejszy samochód, ale potrafi jak nikt inny osiągnąć maksimum podczas weekendu, gdy teoretycznie jest skazany na porażkę. Z kolei rywale muszą nauczyć się wykorzystywać okazje jakie im się nadarzają. I wiele muszą nauczyć się od zespołu z Brackley. W przeciwnym razie Mercedes skompletuje drugą setkę zwycięstw jeszcze szybciej, niż pierwszą. Grzegorz Gac