Ziggy Rozalski: Pożegnalna walka Tomasza Adamka tylko w Polsacie, a wypłata na cel charytatywny
- To ma być tylko i wyłącznie pożegnanie, występ dla show. I na takie coś ja się piszę. Bo jeśli Tomek Adamek liczy, że będzie się z kimś bił, to dla mnie jest to nierealne. I jeszcze jedno: pieniądze, które zarobi, musi przeznaczyć na jakiś cel charytatywny. A jeśli on będzie chciał zrobić na tym jakiś biznes, to w sekundzie wypiszę się z tego przedsięwzięcia - mówi w rozmowie z Interią Ziggy Rozalski, słynny doradca najpopularniejszych polskich ekspięściarzy zawodowych, Andrzeja Gołoty i Tomasza Adamka, przed planowanym na przyszły rok ostatecznym pożegnaniem "Górala" z ringiem.

Artur Gac, Interia: Tomasz Adamek stoczy pożegnalną walkę w Polsce?
Ziggy Rozalski, biznesmen i wieloletni doradca Adamka oraz Andrzeja Gołoty: - Tak jest, w przyszłym roku. Pierwotnie impreza miała się odbyć jeszcze w tym, ale uniemożliwił to wirus. Jeszcze muszę wszystko uzgodnić z panem Marianem Kmitą z Polsatu. Ale na pewno będziemy robić tę ostatnią walkę. Najpewniej w maju, czerwcu lub lipcu.
Jak wyobraża pan sobie ten pojedynek?
- To ma być tylko i wyłącznie show. Ja myślę, że Adamek mógłby stoczyć tę walkę z "Big Bossem" z Polsatu (właścicielem stacji Zygmuntem Solorzem - przyp. AG), choć uważam, że "Big Boss" mógłby go na koniec znokautować. Naprawdę obawiałbym się o Adamka, który już nie nadaje się do boksu. Zostaje mu wędka i ryby.
W tej chwili się nie nadaje?
- Tomek od dawna się nie nadawał. Przecież już po walce z Witalijem Kliczką mówiłem, że dłużej nie powinien boksować. Zarobił ogromne pieniądze i to był moment, gdy powinien odejść. A tak jeszcze trochę dostał po głowie.
To prawda, po Kliczce już był ustawiony życiowo oraz miał na koncie wielkie sukcesy sportowe. Mówił pan, że to moment, by zatroszczyć się o swój komputer, czyli głowę, dopóki wszystko dobrze w niej "pracuje".
- Absolutnie tak. Tomek na obu tych polach odniósł ogromne sukcesy, ale później... Największy polski mistrz w boksie zawodowym na samym końcu zrobił z siebie małego czempiona. Mateusz Borek go "podniecał", rzucał w jego stronę pieniędzmi, a to już do niczego nie było mu potrzebne. Tylko szkoda zdrowia. Borek załatwiał mu walki, a ten boksował i obrywał po głowie.
Czyli można powiedzieć, że jeśli Tomkowi pokaże się argument w postaci pieniędzy, to - mówiąc kolokwialnie - zaczyna tracić kontakt z bazą?
- To, co pan teraz powiedział, jest w stu procentach prawdą. W pewnej chwili zapomniał wcisnąć guzik realności, tylko w głowie zaszumiały mu pieniądze.
Wobec tego dlaczego teraz to pan angażuje się w jego pożegnalny występ?
- Jak pan powiedział, to ma być tylko i wyłącznie pożegnanie. W takiej walce Tomek może walczyć z "Big Bossem" z Polsatu, panem Marianem Kmitą, jakimś biznesmenem lub nawet z panem redaktorem. To ma być występ wyłącznie dla show. I na takie coś ja się piszę. Bo jeśli liczy, że będzie się z kimś bił, to dla mnie jest to nierealne. W taką koncepcję się nie zaangażuję. Wtedy chwyciłbym za wędkę i nią wybił mu to z głowy. I jeszcze jedno...
Słucham?
- Pieniądze, które Tomek zarobi, musi przeznaczyć na jakiś cel charytatywny.
To świetny pomysł.
- I tylko na takie coś się piszę. A jeśli on będzie chciał zrobić na tym jakiś biznes, to w sekundzie wypiszę się z tego przedsięwzięcia i nawet nie przylecę do Polski.
Takie pożegnanie, czy jak kto woli benefis, brzmi godnie.
- Wie pan, trzeba pamiętać, że w boksie z Adamkiem i Gołotą najbardziej pomógł nam "Big Boss" i kierownictwo Polsatu. Więc teraz niech oni zdecydują, jaki by chcieli nadać kształt temu pożegnaniu.
Ja właśnie tak rozumiem ideę żegnania się sportowca. Skoro przez tyle lat kibice kupowali bilety i przemierzali tysiące kilometrów, aby oglądać swojego ulubieńca, to w takim momencie ten bohater powinien coś z siebie dać. Czyli w ogóle zrezygnować z wypłaty lub wynegocjowaną gażę przeznaczyć właśnie na szczytny cel. Innymi słowy: jeśli chcę mieć pożegnalną imprezę, to ja stawiam, a nie liczę na zarobek.
- Panie redaktorze, inaczej być nie może. To jest absolutnie konieczny warunek. Twierdzę nawet, że to Polsat mógłby wskazać organizację charytatywną, na której konto zostanie przelana Tomka wypłata. Inaczej nie dopuszczę go do tego benefisu, zabiorę mu paszport i nie będzie miał jak ruszyć się ze Stanów.
Adamek na to pójdzie?
- Tak naprawdę to on nie ma wyjścia. Przecież inaczej zrobi z siebie... Wiemy co, nie będę mówił. On musi tak postąpić i koniec. Przez tyle lat kibice w niego inwestowali, więc teraz on musi zachować się właściwie. To fani zrobili z niego, podobnie jak z Gołoty, wielkiego gwiazdora, a ogromną reklamę gwarantował im Polsat. Ja naprawdę nie żartuję: jeśli warunki, o których mówię, nie zostaną spełnione, to ja się wycofam.
A swoją drogą, pan trochę zarobił przy Adamku i Gołocie?
- Od Andrzeja i Tomka nie brałem żadnych pieniędzy. Jako lokalny biznesmen prowadziłem w ich interesie negocjacje i bez pobierania jakichkolwiek gaż zrobiłem z obu milionerów. Nikt inny z polskich bokserów nie zarobił tak ogromnych pieniędzy. A nie można ukrywać, że byli i są w Polsce bokserzy, którzy też dobrze walczą, ale nie doszli do takich majątków. Nieskromnie powiem, że to wszystko dzięki moim negocjacjom i znajomościom.
I chyba Ameryka też była do tego potrzebna.
- No tak, ale sama Ameryka to jeszcze nie raj. Tu też trzeba zapukać do odpowiednich drzwi. Można pukać do wielu, ale nie będzie z tego kasy. A w boksie chodzi o pieniądze dla zawodnika. Ja ich w tym sporcie dla siebie nie szukałem. Liczyli się bokserzy, którzy w tym sporcie mają krótkie kariery.
A jak w ogóle Tomek podchodzi do warunków pożegnalnej walki, które pan stawia?
- Już parę razy rozmawiałem z nim na ten temat. I powiedziałem mu to, co panu. Zrobimy całe show z Polsatem, który jest w tym najlepszy. A o kształcie zadecydują, jak powiedziałem, mister Kmita i "Big Boss".
Jeszcze raz zapytam: a jeśli Tomek ostatecznie na to nie pójdzie?
- Nie wyobrażam sobie tego. To ja go ściągnąłem do Ameryki i wprowadziłem w wielki boks, więc teraz on musi zrobić to tak, jak ja mu powiem. Inaczej nic z pożegnania nie będzie. Wtedy zrobi sobie biesiadę w Gilowicach. Trzeba podkreślić, że przez lata Polsat płacił ogromne pieniądze za prawa do walk Adamka i Gołoty, więc takich partnerów trzeba na koniec odpowiednio potraktować. Przecież to człowiek z Polsatu, śp. Piotr Nurowski, przyprowadził wielki boks zawodowy do Polski. Właściwie to z inicjatywy pana Nurowskiego, który był pomysłodawcą, zrobiliśmy spektakularną walkę we Wrocławiu Gołota - Tim Witherspoon, która osiągnęła rekordową oglądalność. Dlatego Tomek nie ma wysokich akcji: robi pożegnanie z legendą boksu w Polsce, czyli Polsatem, na określonych warunkach, albo nie będzie tego wcale.
Boks jeszcze dzisiaj pana zajmuje?
- Jestem nowojorskim biznesmenem. Działam w nieruchomościach i prowadzę ogromny warsztat samochodowy, w którym obecnie naprawiamy około 150 samochodów tygodniowo. Na polu biznesowym doszedłem do ogromnych sukcesów i na tym się koncentruję, a moje zaangażowanie w boks skończyło się na Adamku. Wszelkie negocjacje przechodziły przeze mnie oraz przez moich partnerów z Main Events i robiłem tak, by Tomek, a wcześniej Andrzej, mieli jak najlepiej.
Wciąż wielu kibiców boksu najbardziej pamięta pana ze współpracy z Gołotą, którego kiedyś nazwał pan swoim pierwszym synem. Dziś jakie łączą was relacje, utrzymujecie bliższy kontakt?
- Dalszy, dalszy... Wie pan, w biznesach i życiu to bywa bardzo rozmaicie. Im człowiek robi się starszy, tym bardziej skupia się na swoich sprawach i zadaniach, przez co mocniej idzie w swoją stronę. Gołota i Adamek robią swoje biznesy, a ja swoje. Ale jeśli pan pyta, to tak, więzi trochę nam się rozeszły.
Siłą rzeczy pewnie częściej ma pan kontakt z Adamkiem.
- No tak, jeśli tylko ma jakieś problemy, to do mnie dzwoni, ale to dobry chłopak. A widzimy się kilka razy w roku.
Sądzi pan, że między tą dwójką naszych wybitnych pięściarzy jeszcze kiedykolwiek zapanują serdeczne relacje?
- Przede wszystkim uważam, że walka, którą stoczyli, nie była im potrzebna. Tomek był wtedy młody, a Andrzej miał już słuszny wiek, więc skończyło się tak, a nie inaczej. To nie była żadna reklama dla Andrzeja. Ja nie pojawiłem się na tej walce, ale brałem udział w jej "złożeniu" z Polsatem, chociaż sam byłem temu przeciwny. A że telewizja wyłożyła ogromne pieniądze, to obaj się skusili. Sądzę, że głównym motorem napędowym były właśnie "big money". I finalnie doszło do bratobójczej walki.
Jednak Adamek sportowo na tym bardzo skorzystał i, w pewien sposób, na plecach Gołoty triumfalnie wszedł do wagi ciężkiej.
- Z tym że Tomek od początku nie pasował do wagi ciężkiej, przecież on nie ma takich warunków. Ale wiadomo, że w tej kategorii są duże pieniądze i cel udało się osiągnąć. Za walkę z Kliczką otrzymał potężną wypłatę, ale każda kolejna - i tu się powtórzę - była niepotrzebna. Już wtedy powinien w pełni skupić się na inwestowaniu i biznesach.
Jak często pojawia się pan w Polsce?
- Całkiem często. Mam tutaj kilku przyjaciół, z którymi regularnie się spotykam. Przylatuję na tydzień, nieraz na dziesięć dni. Teraz też miałem być, ale ze względu na wirusa trzeba było zmienić plany.
Ciągnie pana do ojczyzny?
- Mam amerykański i polski paszport, ale jestem Polakiem. Za to życiowo i biznesowo wszystko dała mi Ameryka. Wyjechałem z Polski w wieku 14 lat, bo moja mama dostała amerykańskie obywatelstwo, jako że jej mama, a moja babcia, urodziła się w Stanach. To był 1973 rok. Byliśmy bardzo biedni, mieszkaliśmy na wsi.
Pochodzi pan z Wichulca?
- Tak.
Czy podczas którejś z wizyt w ojczyźnie ruszył pan w sentymentalną podróż tam, gdzie wszystko się zaczęło?
- A wie pan, że byłem tam nawet z Tomkiem Adamkiem mniej więcej sześć-siedem lat temu, a przy okazji wspomogłem lokalną szkołę. Gdy jako chłopiec wyjeżdżałem stamtąd, była to wieś zabita dechami, gdzie nawet ptaki zawracały.
Ten sam dom nadal stoi?
- Tak i wciąż jest zamieszkany. To właśnie w tym domu się urodziłem. Bardzo miło wspominam tamte dawne lata.
Rozmawiał Artur Gac









