"Brązowy Bombardier" zasiada na tronie WBC wagi ciężkiej od blisko pięciu lat. Za dziesięć dni czeka go już dziesiąta obrona tytułu, gdy po raz drugi spotka się z unikanym raczej przez innych Luisem Ortizem (31-1, 26 KO). - Daję sobie maksimum sześć lat, na pewno nie więcej. To wspaniałe uczucie, że zaczynałem przygodę z boksem z tymi samymi ludźmi, z którymi ją zakończę. Są wokół mnie osoby, które robią wszystko dla mojego dobra - mówi panujący mistrz. Na pierwszym treningu spotkał go Jay Deas i został pierwszym trenerem. Dziś nadal stoi w narożniku Wildera, ale już jako asystent Marka Brelanda. Deas jest zresztą nie tylko trenerem, lecz również menedżerem. - Na początku chciałem po prostu się rozwijać i nie wiedziałem dokąd zajdę. Otoczyłem się jednak grupą ludzi, którzy planowali początek mojej kariery, a teraz planują, jak najlepiej będzie ją zakończyć. A do czterdziestki na pewno odejdę na sportową emeryturę - dodał Wilder. Przypomnijmy, że Wilder ma już wstępnie "zaklepaną" kolejną potyczkę. Jego rywalem 22 lutego ma być Tyson Fury (29-0-1, 20 KO). W pierwszym pojedynku padł remis.