Doping w górach. Co to jest?
- Gdyby w bazie pod Mount Everestem pobrano próbki krwi alpinistów, okazałoby się, że 90 procent jest na dopingu - powiedział kiedyś Reinhold Messner. Nie miał na myśli wspomagania tlenem, ale zakazane w innych dyscyplinach sportu środki sztucznie zwiększające wydolność. I w razie przedawkowania zagrażające życiu ludzkiemu.

Dramatyczne słowa himalaisty wszech czasów padły w wywiadzie dla hiszpańskiego czasopisma "Desnivel" poświęconemu wspinaczce. Pierwszy zdobywca korony Himalajów i Karakorum powiedział też kiedyś: - Dzisiaj nie da się już stwierdzić, kto rzeczywiście dokonuje w górach rzeczy niezwykłych, a kto zażywa dragi i popełnia oszustwo.
Kto się wspina na dopingu
Wykorzystanie butli z tlenem przy wspinaczce uważa się za naturalne wspomaganie organizmu. Kiedyś stosowano je powszechnie. Przy pierwszym zimowym wejściu na ośmiotysięcznik - Mount Everest dodatkowy tlen wykorzystali Krzysztof Wielicki i Leszek Cichy. W 1980 roku wydawało się nierealne, by zimą człowiek przetrwał bez tego w strefie śmierci, czyli powyżej 8 tys. m n. p. m.. Potem okazało się, że jednak jest to możliwe. Wszystkie kolejne zimowe wejścia na ośmiotysięczniki odbyły się już bez użycia butli z tlenem. Dokonywali ich między innymi Adam Bielecki (Gaszerbrum I i Broad Peak) oraz Denis Urubko (Makalu i Gaszerbrum II).
Dziś czołowi himalaiści nie stosują tego typu ułatwienia, obniża ono wartość wspinaczki, o czym było głośno ostatnio przy komentarzach Bieleckiego i Urubki do pierwszego zimowego wejścia na K2 dziesiątki Nepalczyków. Okazało się potem, że jeden z nich Nirmal Purja szedł jednak bez dodatkowego tlenu.
Według badań fizjologicznych wspomagany tlenem z butli człowiek czuje się jakby był na wysokości o 1500 m niższej niż jest w rzeczywistości. Wspinanie z tlenem jest bezpieczniejsze i nikt nikomu w górach tego nie zakazuje. Zło leży zupełnie gdzie indziej.
Messner potępia masowe stosowanie farmaceutyków, które pomagają zwiększyć wydajność mięśni. I to nazywał dopingiem.
W Himalajach nie ma badań antydopingowych, w bazach nie pobiera się próbek moczu, ani krwi. Światowa Agencja Antydopingowa uważa deksametazon za środek zabroniony, który sztucznie podwyższa wytrzymałość i sprawność. W górach najwyższych stosowany jest powszechnie jako lekarstwo na chorobę wysokościową. - Mamy go przy sobie, by wykorzystać w sytuacjach zagrożenia życia. Jest w apteczkach obozowych na wszelki wypadek. Po to, by wspinacz, który doznał silnych objawów choroby wysokościowej, mógł się poruszać i schodzić. Nikt nie bierze "deksa" po to, żeby iść w górę - opowiadał mi polski himalaista, ale nie chciał ujawnić nazwiska.
Słowom Polaka zaprzecza opowieść amerykańskiego wspinacza Petera Athansa, który w latach 1990-2002 był na Evereście siedem razy. Przyznał, że zażywał "deks" profilaktycznie. - Przyjemnie jest nie dostać bólu głowy, kiedy masz już i tak inne silne dolegliwości - powiedział w rozmowie z magazynem "Outside". To tak, jakby nagle przestać walić głową w ścianę. Ten środek cię nakręca. Czujesz się, jakbyś dał sobie w żyłę - wspominał.
Nazywany przez wspinaczy "deks", jest preparatem kortyzonowym, działa przeciwzapalnie. Lekarze przepisują go także, by przeciwdziałał gromadzeniu się płynów w mózgu - czyli zapobiegał obrzękowi wywoływanemu wysokością.
Fatalną praktyką jest przyjmowanie leków łagodzących objawy choroby wysokościowej profilaktycznie i w nadmiarze co nagminnie robią wysokogórscy turyści zjeżdżający setkami w Himalaje i Karakorum. Po zażyciu takiej tabletki może się zdarzyć, że ostra choroba wysokościowa z obrzękiem mózgu zostanie zauważona, gdy będzie za późno. - Ktoś, kto już na początku wspinaczki bierze "deks", odcina sobie linę ratunkową - twierdzi Luanne Freer, założycielka kliniki przy Mount Evereście w 2003 roku.
Pancerna czekolada czołgisty w czasie wojny
W 1953 roku jeden z najsłynniejszych wspinaczy w historii Austriak Hermann Buhl, uważany za prekursora wspinaczki w stylu alpejskim w Himalajach, wybrał się na niezdobytą wtedy Nangę Parbat (8126 m n.p.m.), dziewiątą co do wysokości górę świata. Pojechał z dziesięcioosobową wyprawą niemiecko-austriacką. Podczas ataku szczytowego ostatnie 1300 metrów przebył bez aparatury tlenowej, ale po zażyciu pervitinu.
W latach pięćdziesiątych wspinacze stosowali powszechnie amfetaminę. Na przykład pervitin (metamfetaminę), który żołnierze Wermachtu przyjmowali podczas II wojny światowej, żeby przezwyciężyć lęk i poprawić koncentrację. Czołgiści nazywali go panzerschokolade.
3 lipca Buhl jako pierwszy człowiek stanął na szczycie Nangi, wcześniej aż 31 osób poniosło śmierć atakując ten szczyt. Buhl jako pierwszy zdobył także Broad Peak (8047 m n.p.m.) w Karakorum na granicy Pakistanu z Chinami - 12. na liście najwyższych szczytów na świecie. Dokonał tego 9 czerwca 1957 roku z Fritzem Winterstellerem, Marcusem Schmuckiem i Kurtem Diembergerem. Kilka tygodni później zginął próbując wraz z Diembergerem wspiąć się na południowo-wschodni wierzchołek Chogolisa (7654 m n.p.m). Pod szczytem wszedł na nawis śnieżny. Spadł. Ciała nie odnaleziono.
Maurice Herzog i Louis Lachenal zdobyli Annapurnę biorąc maxition, co doprowadziło do zaburzeń odczuwania zimna i poważnych odmrożeń. To nieprawda, że doping stosują wyłącznie amatorzy i turyści wysokogórscy. Ci robią to jednak często bez jakiejkolwiek kontroli.
17 maja 2009 roku 27-letni agent ubezpieczeniowy z Seattle trafił do lekarza w bazie. Mówił bez sensu, miał drgawki, stany lękowe, cierpiał na bezsenność. Lekarz ustalił, że pacjent odstawił nagle deksametazon, który zażywał przez cztery tygodnie, w dawkach, jakie normalnie przepisuje się pacjentom w ostatnim stadium choroby nowotworowej mózgu: trzy razy dziennie tabletkę lub zastrzyk.
Chorego przetransportowano samolotem do Katmandu, gdzie trafił na oddział intensywnej terapii. Kilka lat po wypadku cierpiał z powodu skutków przyjmowania "deksa". - Podczas odwyku czułem się tak, jakbym włożył palec do kontaktu - opowiadał. - Cały mój układ nerwowy zdążył się usmażyć. Ludzie muszą wiedzieć, że "deks" może ich zabić.
Firmy wspinaczkowe w Nepalu, Chinach, Pakistanie, czy Indiach za pieniądze (koło 75 tys. dolarów) zabierają w góry najwyższe każdego, bez względu na stopień przygotowania i zaawansowania we spinaczce. Dopiero tragiczny majowy weekend 2019 roku zmusił władze do refleksji nad wprowadzeniem obostrzeń w wydawaniu pozwoleń. Półtora roku temu z powodu zatoru pod Everestem śmierć poniosło 11 osób. Zdjęcie ludzi czekających w kolejce pod szczytem zrobił Nirmal Purja, który w rekordowym czasie 189 dni zdobywał akurat koronę Himalajów i Karakorum. Powstał potem projekt, by firmy trekkingowe, które prowadzą turystów w wysokie góry, miały obowiązek znoszenia zwłok w razie tragicznego wypadku. Spotkał się z ostrymi protestami ze względu na bardzo wysoki koszt takich operacji.
Wracając do dopingu: deksametazon można kupić w Himalajach bez najmniejszych problemów. Jako ochronę przed chorobą wysokościową, która u początkujących może pojawić się już na 2500 metrach. Środek łagodzi trudności w oddychaniu, mdłości i zawroty głowy, poprawia uwagę i koncentrację.
Prawie każdy, kto wspina się w Himalajach, ma w swoim bagażu ten środek. Zabierają go również najlepsi: Niemiec Ralf Dujmovits i jego była żona Austriaczka Gerlinde Kaltenbrunner opowiadali o tym. Eric Johnson, lekarz pierwszej pomocy w bazie Mount Everestu stwierdził kilka lat temu, że w górnych partiach drogi deksametazon zażywa większość wspinaczy.
Alpiniści eksperymentowali też ze sterydami. Ralf Dujmovits pierwszy Niemiec, który zdobył koronę Himalajów i Karakorum ma firmę wspinaczkową Amical Alpine. Wsławił się tym, że podczas wyprawy komercyjnej na Nanga Parbat wprowadził na szczyt 11 swoich klientów. Wspominał, że na jednej z ekspedycji, co trzeci jej uczestnik przyjeżdżał z viagrą, bo obniża ona ciśnienie w płucach. Wyrzucał wówczas całe stosy tych tabletek.
Masowy napływ turystów wysokogórskich w Himalaje zaczął się w latach 90.. Przywozili w bagażach Edemox, Diamox, Epipen, Decadron, Deksametazon i podobne leki, które łagodzą skutki wysokości (obrzęk mózgu i płuc). Mają one poważne skutki uboczne. Problem narasta, gdy środki te stosowane są systematycznie na długo przed wyjściem w góry. Czasami ponad miesiąc wcześniej. W przypadku Everestu wspinacze biorą je już po wylądowaniu w Lukli, na skromnej wysokości 2850 metrów. W ten sposób zamiast naturalnej aklimatyzacji, stosuje się leki, które minimalizują skutki przebywania na wysokości.
Wystawienie organizmu na działanie tych leków w warunkach tak ekstremalnych jak na Mount Everest, jest niebezpieczne. Można dostać niewydolności nerek, wątroby, układu krążenia.
Co ci pomoże zdobyć Mont Blanc
Doping stosowany jest także w Alpach. 35,8 proc alpinistów idących na Mont Blanc (4808 m n. p. m.) zażywa jakieś środki wspomagające - wynika z badań. Latem 2013 roku przeprowadził je francuski lekarz Paul Robach. Pobrał próbki moczu od 430 alpinistów w schroniskach Cosmiques i Goûter prowadzących na dwa najpopularniejsze szlaki na najwyższy szczyt Alp. Badania sfinansowała francuska agencja antydopingowa, fundacja Petzl i francuski związek wysokogórski. W toaletach dla mężczyzn zainstalowano specjalne urządzenia pozwalające pobrać próbki. Wspinacze wiedzieli, że ich mocz będzie badany. Informowały o tym napisy po francusku i angielsku.
Najczęściej używano leków moczopędnych (22,7 proc) i nasennych (12,9 proc). Bezsenność to zmora wspinaczy. Narasta wraz z wysokością. Część alpinistów uważa jednak, że środki nasenne to nie jest doping, bo nie one bezpośrednio wzmacniają organizm, ale sen.
W hiszpańskim dzienniku "El Pais" dr Anna Carceller, specjalizująca się w medycynie sportowej i wspinaczce, wyjaśniła rolę leków moczopędnych, takich jak acetazolamid. - Działają na nerki, eliminując wodorowęglan. Powoduje to łagodną kwasicę metaboliczną, co z kolei sprawia, że oddychamy więcej razy, poprawiając dotlenienie organizmu. W górach to sprawa kluczowa. Z niedotlenienia biorą się obrzęki płuc i mózgu w skrajnym przypadku prowadzące do śmierci.
Dariusz Wołowski
Więcej na ten temat
Zobacz także
- Polecane
- Dziś w Interii
- Rekomendacje