Śląsk jest dla Lecha wymarzonym przeciwnikiem - od powrotu wrocławian do ekstraklasy było to piąte starcie tych drużyn i aż cztery z nich wygrał "Kolejorz". Tylko jesienią 2008 roku był remis. Dziś wrocławianie też mieli szansę na jakąkolwiek zdobycz punktową, ale gospodarzom zabrakło skuteczności. Antybohaterem tego spotkania był sędzia Adam Lyczmański z Bydgoszczy. Popełnił całą masę błędów - do frustracji doprowadzał zwłaszcza graczy i trenera Lecha, choć ci nie zawsze mieli rację. Pierwszy błąd popełnił w 8. minucie - Waldemar Sobota lekko zahaczył nogę Luisa Henriqueza, a panamski obrońca upadł. To spowodowało, że skrzydłowy gospodarzy znalazł się oko w oko z Krzysztofem Kotorowskim - fatalnie jednak przestrzelił. Lepszej okazji do objęcia prowadzenia Śląsk nie mógł mieć. Lech początkowo grał dość ospale - zupełnie nie mógł poradzić sobie ze środkową linią gospodarzy. Tam rządzili bowiem Przemysław Kaźmierczak i Sebastian Mila wspomagani przez obu napastników. - Chcieliśmy wolno wejść w to spotkanie, bo przecież mamy aż dziesięciu reprezentantów, którzy dopiero zjechali się do klubu - tłumaczył Sławomir Peszko. Dopiero w 16. minucie Lechowi udała się pierwsza akcja ofensywna - zakończona dobrym rajdem i fatalnym strzałem Peszki. Ten zagrał dziś na lewym skrzydle, ale tę akcję starał się skończyć... prawą nogą. Peszko popisał się jednak w 24. minucie, gdy sędzia Lyczmański podyktował rzut wolny za faul na Manuelu Arboledzie. Peszce zdarzało się już strzelać bramki z rzutów wolnych, ale zwykle uderzał technicznie, w tzw. długi róg. Tym razem kopnął siłowo - prosto przed siebie. Piłka nabrała niesamowitej rotacji i kompletnie zaskoczyła Mariana Kelemena. Był to okres dość dużej przewagi poznaniaków - gol był w sumie jej efektem. Śląsk się jednak pozbierał, ale pomysłu na sforsowanie obrony Lecha nie miał. Wrocławianie głównie uderzali na siłę zza pola karnego - te strzały nie robiły jednak poznaniakom większej krzywdy. Mecz zrobił się nerwowy - zwłaszcza po kartkach pokazanych Mili i Kotorowskiemu. W sukurs Śląskowi przyszedł arbiter - w 43. minucie podyktował rzut karny za zagranie piłki ręką przez Luisa Henriqueza. Panamczyk stał jednak tuż za graczem Śląska, który odbił piłkę prosto w rękę rywala. W takich sytuacjach, idąc z duchem gry, jedenastek się nie dyktuje. Lyczmański zadecydował inaczej, a Cristian Omar Diaz nie dał szansy Kotorowskiemu. Poznaniaków to tak rozzłościło, że w doliczonej minucie stworzyli sobie dwie znakomite sytuacje - najpierw po kapitalnej wrzutce Grzegorza Wojtkowiaka Semir Stilić uderzył z woleja z 17 metrów, a piłka ocierając się o słupek opuściła boisko. Po chwili Kelemen obronił strzał mało widocznego przed przerwą Artjomsa Rudnevsa, ale skapitulował przy dobitce Stilicia. Bośniak był jednak na pozycji spalonej i sędzia słusznie bramki nie uznał. Gracze Lecha protestowali jednak zawzięcie, a trener Jacek Zieliński został w przerwie odesłany na trybuny. Te wszystkie zdarzenia zapowiadały emocje także po przerwie. I tak było! Już w pierwszej akcji Piotr Ćwielong powinien pokonać Kotorowskiego - bramkarz Lecha był jednak górą. W odpowiedzi Marcin Kikut zagrał piłkę w pole karne, a Rudnevs z bliska strzelił do siatki. Sęk w tym, że Łotysz był na spalonym! Lyczmański popełnił więc kolejny wielki błąd. Śląsk za wszelką cenę dążył do wyrównania. W 55. minucie bliski szczęścia był Krzysztof Wołczek, ale trafił w Kotorowskiego. Wrocławianie posyłali piłkę w największy gąszcz w polu karnym - tam zawsze wybijali ją lechici. Ryszard Tarasiewicz wymienił w Śląsku obu skrzydłowych, ale i to nie pomogło. Choć mogło, bo w 91. minucie Łukasz Madej powinien znaleźć się w sytuacji sam na sam z bramkarzem Lecha. Dostał świetne podanie od Sebastiana Mili i... zgubił piłkę. Jeszcze w piątej minucie doliczonego czasu sam na sam z Kelemenem był Stilić, ale jego lob nie trafił w bramkę. Lech wygrał, ale formą nie zachwycił. W czwartek poprzeczka powędruje wyżej - Juventus Turyn to bowiem rywale nieco innej klasy od Śląska. Po meczu powiedzieli: Jacek Zieliński (trener Lecha): - To zwycięstwo było nam bardzo potrzebne i myślę, że wprowadziło pozytywny nastrój przed wyjazdem do Turynu. To był ciężki mecz, ale sami go sobie takim zafundowaliśmy. W pierwszej połowie graliśmy zbyt nerwowo i za statycznie, a dodatkowo dostaliśmy bramkę do szatni. Duże uznania dla chłopaków, bo w drugiej części gry przytrzymaliśmy piłkę, zdobyliśmy bramkę i dociągnęliśmy zwycięstwo do końca. Ryszard Tarasiewicz (trener Śląska): - Chciałem podziękować zawodnikom za realizowanie założeń taktycznych. Staraliśmy się dyktować warunki, mimo klasy przeciwnika, a obie bramki straciliśmy w momencie, gdy to my prowadziliśmy ofensywną grę. Później musieliśmy gonić wynik i niestety się nie udało, co jest o tyle paradoksalne, że w tym sezonie nie graliśmy jeszcze tak efektownie. Nie jesteśmy nagradzani za naszą dobrą grę zdobywaniem punktów i musimy to nadrobić w następnych meczach. Śląsk Wrocław - Lech Poznań 1-2 (1-1) Bramki: 0-1 Sławomir Peszko (24. minuta), 1:1 Cristian Omar Diaz (43. Minuta, z rzutu karnego), 1-2 Artjoms Rudnevs (51. minuta) Śląsk: Marian Kelemen - Piotr Celeban, Jarosław Fojut, Amir Spahić, Krzysztof Wołczek - Piotr Ćwielong (69. Łukasz Madej), Przemysław Kaźmierczak, Sebastian Mila ŻK, Waldemar Sobota (69. Marek Gancarczyk) - Cristian Omar Diaz, Tomasz Szewczuk (82. Łukasz Gikiewicz). Lech: Krzysztof Kotorowski ŻK - Grzegorz Wojtkowiak, Manuel Arboleda, Ivan Djurjević, Luis Henriquez - Marcin Kikut ŻK, Dimitrije Injac (85. Kamil Drygas ŻK), Siergiej Kriwiec, Semir Stilić, Sławomir Peszko (78. Jakub Wilk) - Artjoms Rudnevs (72. Artur Wichniarek). Sędziował Adam Lyczmański z Bydgoszczy. Widzów - 8500 tysiąca. Kliknij tutaj, aby dołączyć do relacji na żywo z meczu Śląsk - Lech Ekstraklasa - wyniki, strzelcy bramek, składy, statystyki, tabela aktualizowana na bieżąco