Partner merytoryczny: Eleven Sports

Pavol Stano - najbardziej polski ze Słowaków

Lubię to
Lubię to
0
Super
0
Hahaha
0
Szok
0
Smutny
0
Zły
0
Udostępnij

Minęło już prawie osiem długich lat od jego pierwszego meczu w Ekstraklasie. Pavol Stano, jak mało który obcokrajowiec, zasiedział się w Polsce na dobre. I nie narzeka. - Czuję się już trochę jak Polak. Zresztą wychowałem się na polskiej telewizji. Na Polsacie i w TVP zawsze oglądaliśmy Ligę Mistrzów - mówi w rozmowie z Interia Pavol Stano.

Stano choć gra i trenuje w Bielsku-Białej, mieszka na Słowacji. Codziennie dojeżdża na treningi. Blisko 70 kilometrów w jedną stronę. - W portfelu noszę tylko złotówki i prawdę mówiąc to w odniesieniu do waszej waluty przeliczam, ile co kosztuje u nas - śmieje się.

38 lat na karku, ale kondycja taka, że pozazdrościłby mu nie jeden 25-latek. Stano wyjątkowo dba o to, aby dobrze się odżywiać. Pomaga mu w tym żona, ale Pavol sam wie, że nie może sobie poluzować przy stole. - Na dziesięć śniadań siedem z nich to owsianka. Nie jadam białej mąki. Makaron i ryż tylko razowe. Cukru praktycznie nie używam. Picie po obiedzie? Odpada. Trzeba wytrzymać półtorej godziny, inaczej wszystko miesza się w żołądku. Gdy grałem w Koronie, jako jedyny przed meczem jadałem steki. Kierownik drużyny załatwiał mnie jedynemu porcję wołowiny. Najpierw patrzono na to dziwnie, ale z czasem coraz więcej chłopaków zaczęło wcinać je razem ze mną - zaczyna swoją opowieść Stano. Widać, że na punkcie zdrowego odżywiania ma prawdziwego bzika. Ale może to jest właśnie powód jego piłkarskiej długowieczności. Odkąd trafił do Polski w 2007 roku nie miał poważniejszej kontuzji. Jeśli opuszczał jakieś mecze to tylko z powodu decyzji trenera lub nadmiaru kartek. Od tego czasu uzbierały się 203 mecze. Więcej z obcokrajowców mają tylko posiadający już polskie paszporty Hernani i Miroslav Radović. - Jakoś urazy zawsze mnie omijały, ale może to dlatego, że już w młodości uprawiałem wiele sportów. I robię to do dziś. Narty zjazdowe, biegowe, łyżwy doskonale rozwijają mięśnie. Jestem słowackim góralem, więc można powiedzieć wychowałem się na stoku. Gdy jestem na Słowacji mam taką trasę, którą pokonuje latem na rowerze, a zimą na nartach biegowych. To jakieś piętnaście, dwadzieścia kilometrów, choć ostatnią jesienią trochę pobłądziliśmy z żoną i zanim dojechaliśmy do domu to licznik dobił do 50 kilometrów - dodaje.

Słowacki sen

Mówi się, że mamy silniejszą ligę, płacimy więcej piłkarzom, ale za nic nie przekłada się to na wyniki. W ostatnich latach w Lidze Mistrzów grały Koszyce, Artmedia i Żylina. Nieźle radził sobie też Slovan Bratysława. A u nas? Na Champions League czekamy od 1996 roku, a wyjście z grupy Ligi Europejskiej uważamy za wielki sukces i realizację marzeń o budowie europejskiej potęgi.  - Wiem, że zabrzmi to banalnie, ale naprawdę sporo zależy od szczęścia, którego wam w pucharach zwyczajnie brakuje. Ile to już było przypadków, kiedy polska drużyna odpadała, choć wcale nie była gorsza na boisku. My często mieliśmy fart - twierdzi Stano.

Słowak opowiada o swoich występach w Artmedii, w barwach której zagrał sześć meczów w Lidze Mistrzów. - Zanim graliśmy z Celtikiem, to rundę wcześniej trafiliśmy na Kazachów (Kajrat Ałmaty - przyp. red.). Na wyjeździe przegraliśmy 0-2, sędzia nie uznał nam prawidłowo strzelonego gola. W rewanżu odrobiliśmy starty, podwyższyliśmy wynik w dogrywce na 3-0, ale zaraz potem dostaliśmy bramkę. Czwartego gola strzeliliśmy dopiero w 123. minucie. Sam możesz sobie wyobrazić, jaka była w nas euforia - mówi podekscytowany.

Kolejne mecze były następnymi okazjami do świętowania. Zaczęło się od słynnego dwumeczu z Celtikiem. W Bratysławie mistrzowie Słowacji ograli Szkotów aż 5-0. W rewanżu udało im się obronić przewagę. "The Bhoys" zwyciężyli czterema bramkami. - Grałem ostatnie pół godziny spotkania w Szkocji. Przegrywaliśmy już 3-0 i trener wpuścił mnie, aby wzmocnić defensywę. Udało się. Awans był dla wszystkich ogromną sprawą, bo przecież wyeliminowaliśmy znaną w Europie drużynę - wspomina. Jego zdaniem kluczem do ogrania Celtiku był charakter drużyny. Do historii przeszedł też ich mecz już w fazie grupowej w Porto. Słowacy po 35 minutach przegrywali 0-2, aby ostatecznie wygrać 3-2. - Akurat na tych przykładach widać jedną rzecz. Motywacją i walką można naprawdę sporo ugrać. Zwłaszcza w takich pojedynczych meczach jesteś w stanie zniwelować różnice w piłkarskich umiejętnościach - dodaje. Jego zdaniem tak też było w niedawno rozegranym meczu eliminacji Euro 2016, kiedy Słowacy ograli Hiszpanów. - Oglądałem to spotkanie z trybun i byłem pod dużym wrażeniem naszej gry, z kolei rywale zagrali bardzo słabo. Fabregas czy Pique byli beznadziejni. Gdyby ktoś zobaczyłby ich po raz pierwszy to nigdy nie uwierzyłby, że to tacy kozacy - śmieje się Stano.

Stano: - Tak naprawdę, jeśli chodzi o przygotowanie motoryczne to nie ma już wielkiej różnicy pomiędzy Polakami, Słowakami czy najlepszymi w Europie. Wszystko jest na mniej więcej tym samym poziomie. Przepaść jest w innym aspekcie - przewidywaniu ruchów przeciwnika. Na Zachodzie dostajesz piłkę i od razu wiesz co masz z nią zrobić i przeczuwasz w którą stronę ruszy się przeciwnik, to daje ogromną przewagę. To są niuanse, które robią ogromną różnicę. Jeśli wiesz, że rywal pójdzie w prawo, to przyjmujesz sobie piłkę do lewej strony i już zostawiasz go w tyle. Bardzo duży nacisk kładł na to trener Pacheta w Koronie. Wysoko oceniam okres naszej współpracy.

Od zera do bohatera

Stano trafił do Polski w 2007 roku i po jego pierwszych meczach nikt nie przypuszczał, że zostanie jednym z lepszych obrońców ligi. - Dopiero we wrześniu podpisałem kontrakt z Polonią Bytom. Przez trzy miesiące trenowałem sam, a wiadomo, że to nie to samo, co treningi z drużyną. Po tygodniu zajęć trener Fornalak wstawił mnie do składu. No i zagrałem dwa mecze i usiadłem na ławce. Przegraliśmy w Zabrzu z Górnikiem 0-4 i z Wisłą w Krakowie 0-5, więc trener wrócił do ustawienia z poprzednich spotkań - opowiada. Później był mecz w Pucharze Ekstraklasy i... 1-6 w Wodzisławiu z Odrą. Co ciekawe, w Polonii bronił wtedy Grzegorz Żmija. Teraz obaj są w Podbeskidziu. Stano wciąż jako piłkarz, a Żmija już jako trener bramkarzy.

Jego los w Bytomiu odmieniło dopiero przyjście Michała Probierza. On odważnie postawił na mierzącego ponad 190 cm Słowaka, a ten odpłacił się dobrą. Kiedy po sezonie Probierz przeszedł do Jagiellonii zagrał Stano ze sobą. - W Białymstoku miałem bardzo dobry okres, spędziłem tam półtora roku - mówi.

Rozstanie wyglądało jednak dość dziwnie. Stano przez całą rundę był podstawowym piłkarzem, a w ostatnim meczu rundy strzelił nawet gola w spotkaniu z GKS-em Bełchatów. - No i podziękowano mi za grę, choć wszystko odbyło się bardzo kulturalnie. Usłyszałem od działaczy, że mogę sobie szukać nowego klubu, choć jeśli nie znajdę pracodawcy, to zostaję w Białymstoku do końca sezonu. Już pierwszego dnia, kiedy zgłosiła się Korona, w ogóle miałem wtedy sporo ofert, ale postawiłem na Kielce i był to strzał w dziesiątkę. Pięć lat spędzone w Koronie wspominam bardzo dobrze. Szkoda, że klub ma teraz takie problemy - kontynuuje.

Jak sam twierdzi z Probierzem pozostał w dobrych relacjach i nie miał do niego żalu, że podziękował mu za grę w Jadze. Nie przeszkodziło mu to, aby zemścić się na był klubie już w pierwszym meczu w barwach Korony. Jaga przyjechała wtedy do Kielc i przegrała 0-1, a gola strzelił... Stano.

Od tego czasu minęło pięć lat, a wysokiego Słowaka wciąż oglądamy na boiskach ekstraklasy. Stano jest teraz piłkarzem Podbeskidzia. - Mam 38 lat. To sporo jak na piłkarza, ale nie planuję jeszcze końca kariery. Kontrakt w Bielsku mam ważny do czerwca, a co dalej? Kto wie, jeśli dopisze zdrowie, to może zostanę w Podbeskidziu jeszcze jeden sezon, ale to już nie zależy tylko ode mnie - kończy.

Krzysztof Oliwa

INTERIA.PL

Lubię to
Lubię to
0
Super
0
Hahaha
0
Szok
0
Smutny
0
Zły
0
Udostępnij
Masz sugestie, uwagi albo widzisz na stronie błąd?Napisz do nas
Dołącz do nas na:
instagram
  • Polecane
  • Dziś w Interii
  • Rekomendacje