Pięć lat czeka najbardziej utytułowany klub świata na ten szczęśliwy dzień, kiedy piłkarze w białych strojach postawią stopę w ćwierćfinale Ligi Mistrzów. Pierwsze oznaki kryzysu przyszły już 2004 roku, wtedy nikt jednak nie ośmielił się nawet przypuszczać, że będzie on trwał tak długo. Galaktyczni I przegrali bój o półfinał ze skromniutkim Monaco w kuriozalny sposób. Decydujące gole dla Francuzów zdobył Fernando Morientes zesłany do Monaco przez Królewski klub, który płacił hiszpańskiemu napastnikowi większą część pensji. Wydawało się, że to nie może się powtórzyć, a jednak przez pół dekady było nawet gorzej. Real odpadał już w 1/8 finału z Juventusem, Arsenalem, Romą, Bayernem i Liverpoolem. Przed rokiem drużyna Rafy Beniteza starła Królewskich z powierzchni ziemi (1:0 i 4:0). Florentino Perez wrócił do Madrytu przede wszystkim po to, by zmierzyć się z fatalną serią. Latem nie szczędził grosza, przecież finał odbędzie się na Santiago Bernabeu. Z reakcji hiszpańskiej prasy widać radość, że Real trafił na Olympique Lyon. Ostatnio w Champions League głównie z nim przegrywał, ale to było w czasach, gdy Francuzi byli wyjątkowo mocni. Dziś Real znów będzie faworytem, a drużyna z Ronaldo, Kaką, Benzemą, Alonso, Higuainem, Casillasem powinna dokonać tego, na co Madryt tak długo czeka. Zadowolenie czuje się też w Barcelonie (wylosowała VfB Stuttgart) i Sevilli (CSKA Moskwa). Broniacy trofeum gracze Pepa Guardioli nie powinni nawet popsuć sobie fryzur pokonując 15. zespół Bundesligi, który bardziej niż o podboju Europy musi myśleć o utrzymaniu w lidze. Dla Zlatana Ibrahimovica to będzie gratka, by rozprawić się z kompleksem fazy pucharowej Champions League. Dotąd nie zdobył w niej gola. Piłkarze Manolo Jimeneza mieli grać w ćwierćfinale już dwa lata temu, wtedy też wygrali grupę, ale w 1/8 po karnych polegli z Fenerbahce. Wyjazd w lutym do Moskwy będzie dla nich tak samo trudny, jak w 2008 do Turcji. CSKA to ostatni przedstawiciel Wschodu w Champions League, z pewnością także uważa, że miał szczęście w losowaniu. Czytaj więcej i dyskutuj na blogu Darka Wołowskiego