Stelmet Falubaz Zielona Góra otrzymał 3 miliony złotych w ramach miejskiej dotacji. 2,5 miliona dzięki dzięki konkursowi dla zawodowych klubów reprezentujących miasto oraz kolejne pół miliona na potrzeby szkółki żużlowej. Dużo, a może za dużo. Te kwoty wywołały w środowisku niemałe poruszenie. Szczególnie w dobie kryzysu i trudnych ekonomicznie czasów, które dotykają portfel każdego obywatela. Żużel żyje z publicznych pieniędzy Sęk jednak w tym, że sport żużlowy od lat jest uzależniony od miejskich pieniędzy i tych płynących ze spółek skarbu państwa, więc osobiście dotacja rzędu 3 milionów wcale mnie nie zdziwiła. Kluby, które osiągają sukcesy w polskiej lidze najczęściej dużą część swojego budżetu opierają o bądź co bądź publiczne pieniądze. Oczywiście trudno zachwalać taki system, ale tak się przyjęło i z pewnością to się nie zmieni. Popatrzmy na taki Motor Lublin. Miejscowi działacze zbudowali tam żużlową potęgę, której fenomenem zachwyca się pół Polski. Nie byłoby to możliwe, gdyby nie spółki skarbu państwa i samorząd. Kilka lat temu w PGE Ekstralidze medale seryjnie zdobywała Unia Tarnów. Teraz występuje na poziomie 2. Ligi Żużlowej, a klub ledwo wiąże koniec z końcem. W tym przypadku akurat wsparcia ze strony samorządu Unia nigdy jakiegoś wielkiego nie miała. Tragedii z tego nikt nie robił, bo grube miliony płynęły z Grupy Azoty. W pewnym momencie coś się jednak skończyło, a koncern już nie pompuje do klubu kasy strumieniami. Publiczne kasa drogą do sukcesu Zielona Góra z kolei to miasto, które od zawsze kojarzone jest z żużlem. Spadek z PGE Ekstraligi w 2021 roku, a następnie brak awansu w 2022 mocno rozczarował miejscowe środowisko. 3 milionowa dotacja to nic innego, jak wsparcie misji powrotu do elity. Dla miejscowych władze to również sposób na pokazanie, że nie zostawia klubu w potrzebie. W końcu wybory zbliżają się wielkimi krokami. Ktoś kiedyś powiedział mi, że finansowanie żużla z publicznych pieniędzy to największa patologia tej dyscypliny. Że liga jest zawodowa, a kluby powinny same utrzymywać się z wypracowanych pieniędzy. Zgadzam się w pełnej rozciągłości, ale szczerze wątpię, czy kiedyś dożyjemy takich czasów. Kluby nie posiadają na tyle rozwiniętych działów sprzedaży i marketingu, aby na dużą skalę zachęcać i przyciągać do siebie nowe firmy, które chciałyby promować się poprzez sport żużlowy. Miejska kasa czy ta od spółek skarbu państwa to zwyczajnie prostsza droga do sukcesu.