A wydawało się, że w końcu Lindbaeck się opamięta. Ma 37 lat, rodzinę, dzieci. Ma dla kogo żyć. Kilka razy w życiu źle postąpił, popełnił błędy. Ale kto ich nie popełnia - pytali jego obrońcy. Mimo wszystko Lindbaeck nie był nigdy typem odpychającym ludzi od siebie, budził raczej pozytywne odczucia. I to w obliczu wielu kryminalnych przygód, które załamywały jego karierę i oddalały marzenia, do których w pewnym momencie miał naprawdę drogę otwartą. Nie ma sensu tu przytaczać jego historii z przeszłości, bo te zdecydowana większość kibiców doskonale zna. Lindbaeck zawsze miał problem z alkoholem. Ten problem ma jednak wielu ludzi. Ale najgorsze jest to, że po tymże alkoholu wsiadał za kierownicę. I jedna czy druga nauczka mu nie pomogła. W miniony piątek znów to zrobił. I kto wie, czy tym razem nie przekreślił się na zawsze. Wodjakow miał świat u stóp, ale wolał pić W 2007 roku do Zielonej Góry przyjechał młody chłopak, którego okrzyknięto drugim Emilem Sajfutdinowem. Nazywał się Artem Wodjakow. - W wieku 16 lat jeździecko był o wiele lepszy niż niejeden senior. Słabo startował, ale nadrabiał wszystko niesamowitą techniką i odwagą. Na motocyklu potrafił wyczyniać cuda - mówił były menedżer zielonogórskiej drużyny, Jacek Frątczak. - Pamiętam jego pierwsze zawody młodzieżowe w Zielonej Górze. Dostał byle jaki motocykl, poprzekładał się sam i wyjechał na tor. Maszyna była mocno przydychająca, wymagająca siły i techniki, a Artiom zrobił na niej komplet punktów! Przegrywał starty, a potem na dystansie robił z rywalami co chciał. Wszyscy byli w szoku. Zrobił na nas gigantyczne wrażenie - dodał. Wojdakow szybko zaczął jednak korzystać z życia aż za bardzo. Żużel przestał być jego priorytetem. Nie przykładał się do obowiązków, olewał treningi. Wdał się w bójkę, został postrzelony. Ledwo go uratowano. Wydawało się, że wyciągnie z tego wnioski, ale nic bardziej mylnego. Pod koniec 2016 roku zabił 68-letnią kobietę, bo nie opanował swojego samochodu. Potem jeszcze uciekał przed policją. Ma 30 lat, niedawno opuścił więzienie. Pytanie, czy kiedykolwiek się zmieni. Szombierski wygrywał z Woffindenem gdy mu się chciało Jest wielce prawdopodobne, że talent Rafała Szombierskiego był jednym z największych, jakie widziano w świecie żużla. Jak bowiem inaczej określić sytuację, w której człowiek bez odpowiedniej formy fizycznej, ściągnięty w trybie awaryjnym z pracy w Niemczech, odjeżdża jeden trening i tak po prostu robi kapitalny wynik w ekstralidze, pokonując aktualnego mistrza świata niczym chłopca? Szombierski jednak także miał ciągoty do alkoholu. Wdawał się w bójki, demolował lokale. Pił, by zapomnieć o problemach. Jak sam mówił, wolał iść się napić niż iść się powiesić. Ale alkohol przysparzał mu mnóstwa problemów. Najnowsze dzieje Szombierskiego znają już wszyscy kibice żużla. Kilkanaście miesięcy temu były już żużlowiec spowodował wypadek, po którym młoda, wysportowana kobieta cudem uszła z życiem. Do teraz nie wróciła do sprawności i pod wielkim znakiem zapytania stoi to, czy kiedykolwiek wróci. Szombierski uciekł z miejsca wypadku, był pijany. Swoje zachowanie przemyśli w więzieniu. Deklaruje, że zrozumiał pewne rzeczy. Ale podobnych wypowiedzi w swoim życiu miał już wiele.