Apator co prawda wygrał ze Stalą Gorzów, ale dokonał tego w stosunku tak nieznacznym, że jego zwycięstwo spokojnie można określać mianem pyrrusowego. Lubuszanie pojawili się na Motoarenie osłabieni kontuzjami Andersa Thomsena, Martina Vaculika i Oskara Palucha, a i tak zdołali postawić się gospodarzom na tyle stanowczo, iż o wygranej toruniann zadecydowała dopiero piękna szarża Patryka Dudka w ostatniej gonitwie dnia. Trybuny Motoareny bezzwłocznie wydały wyrok i za winnego tak słabej jazdy zespołu uznały Jacka Holdera. Jeszcze podczas meczu część pseudokibiców obrzuciła Australijczyka monetami, a po ostatnim wyścigu kibice skandowali nie: "Apator, Apator", tylko "Gdzie jest Holder?". Cóż, Holder jest już jedną nogą już w Lublinie. Nie zakrzywiajmy rzeczywistości - wszyscy wiemy, że po zakończeniu rozgrywek opuści Toruń i zwiąże się umową z Motorem. Z pewnością na pożegnanie zakręci mu się łezka w oku. Reprezentował wszak barwy Apatora przez blisko 6 lat, a do drużyny wprowadzał go uwielbiany przez całe miasto starszy brat. To właśnie z Aniołem na piersi wkraczał do świata wielkiego żużla. Czyżby nie interesowały go już wyniki zespołu? Nie. Jack Holder wciąż jest w Toruniu! To tam zarabia - całkiem niemałe zresztą - pieniądze. Każdy słabszy występ oznacza mniej okazały przelew na jego konto. Rzucanie symbolizującymi zdradę monetami nie ma żadnego sensu. Jeśli nawet Australijczykowi zależy naprawdę tylko na pieniądzach, to spinałby się na ostatnie mecze tak samo mocno jak na wszystkie inne. Przede wszystkim, Jack Holder jest na zakręcie. Jeszcze kilka lat temu wróżyliśmy mu przecież sukcesy większe nawet od tych osiąganych przez jego brata. Oglądając jego jazdę w kilku poprzednich zawodach bardzo trudno jest już dojrzeć w nim materiał na choćby jeden medal Indywidualnych Mistrzostw Świata. Narasta w nim frustracja - największy wróg każdego żużlowca. Zazwyczaj prowadzi ona do panicznych, często nieracjonalnych poszukiwań prędkości, które prowadzą zawodnika na jeszcze bardziej odległe manowce. Czy Jack Holder jest już bez szans na okazałą karierę? Cóż, to chyba przedwczesne opinie. Nie zapominajmy, że mówimy o zawodniku zaledwie 26-letnim. Ma jeszcze sporo czasu na wyjście z dołka. Jego sytuacja jest o tyle optymistyczna, że wkrótce trafi do klubu słynącego z odbudowywania nieco podupadłych żużlowców. Jeśli w Lublinie poradzili sobie z Miesiącem i Zagarem, to i Holdera mogą popchnąć z powrotem na właściwe tory. Przede wszystkim jednak, Jack Holder jest jeszcze w środku sezonu. Może i rzeczywiście niezbyt udanego, ale nawet w tym roku pojedyncze mecze wychodziły mu wyśmienicie. Wielu torunian zapomniało już zapewne, że w maju całowali go po rękach za jego wkład w derbowe zwycięstwo w Grudziądzu. W przyszłą niedzielę Apator wybiera się do Gorzowa, na tor pasujący Australijczykowi perfekcyjnie. Niewykluczone, że ci rzucający w niego złotówkami przed tygodniem, po spotkaniu na Jancarzu będą w stanie ozłocić go za genialną dyspozycję.