Polak zatrzymał niemieckiego giganta. To była sensacja. Później na drodze stanęli rodacy
Robert Lewandowski przez kilka sezonów był gwiazdą Bayernu Monachium. Zanim jednak nastała era polskiego napastnika to kibice niemieckiego giganta mieli złe wspomnienia z innym Polakiem, który napsuł im krwi w 2000 roku. O tej historii było głośno nie tylko w Niemczech. Później na Polaku odegrali się rodacy - Tomasz Hajto i Tomasz Wałdoch.

Na niemieckich boiskach występowało wielu Polaków. Oczywiście największe sukcesy święcili Robert Lewandowski, Łukasz Piszczek, Jakub Błaszczykowski czy wcześniej Tomaszowie Hajto i Wałdoch. Dzisiaj za naszą zachodnią granicą możemy obserwować m.in. Jakuba Kamińskiego czy Dawida Kownackiego.
Niebywała historia Mirosława Dreszera
Wróćmy jednak do przełomu XX i XXI wieku. To właśnie wtedy z FC Magdeburg związał się Mirosław Dreszer. Brązowy medalista mistrzostw Europy U-18 z 1984 roku, który w Polsce występował w GKS Tychy, Legii Warszawa, GKS Katowice, Zagłębiu Lubin czy Ruchu Chorzów, z którym rozstał się po sezonie 1997/98. Wówczas zdecydował się wyjechać drugi raz do Niemiec. W latach 1992 - 1994 występował w Vfl Osnabruck i Eintrachcie Trewir 05. W 1998 roku Dreszer związał się z klubem z Magdeburga, który grał na poziomie Regionalliga Nord/Ost, czyli na poziomie trzeciej ligi.
Klub w sezonie 1999/2000 spadł do NOVF-Oberliga Sud, ale w kolejnych miesiącach było o nim bardzo głośno. Szczególnie za sprawą występów w Pucharze Niemiec.
Polak zatrzymał Bayern Monachium. Obronił rzuty karne gwiazd
FC Magdeburg w pierwszej rundzie zmierzył się z FC Koeln, z którym wygrał 5:2. W drugiej rundzie los sprawił, że na Ernst-Grube-Stadion przyjechał Bayern Monachium naszpikowany gwiazdami. W bramce monachijczyków stał Olivier Kahn, a na boisku biegali tacy zawodnicy jak Willy Sagnol, Hasan Salihamidzić, Givane Elber, Carsten Jancker czy Roque Santa Cruz.
Mecz odbył się 1 listopada 2000 roku, a trybuny stadionu pękały w szwach. - Stary stadion był jeszcze w mieście. Jak wyszedłem na rozgrzewkę, to nie było gdzie szpilki włożyć. Jak kibice krzyknęli, to dostałem 10 procent energii - wspominał polski bramkarz w rozmowie z klubowymi mediami Korony Kielce. - Liczyliśmy na to, że możemy dostać pięć bramek, ale życie pokazało, że sensacje się zdarzają - dodał.
Zawodnicy z Magdeburga nie wystraszyli się niemieckiego giganta. W 66. minucie wyszli na prowadzenie za sprawą Adolphusa Ofodile. Trzynaście minut później do wyrównania doprowadził Salihamidzić.
Byłem szczęśliwy, że w pierwszej połowie zagraliśmy na zero z tyłu. Później jak się udało doprowadzić do dogrywki z Bayernem to już w ogóle super (...). Tam chcieliśmy zagrać ponownie na zero. Później były karne, a więc marzenie każdego
Przed serią jedenastek Dreszer zamienił kilka zdań z legendą niemieckiego futbolu - Olivierem Kahnem. - To wielkiej klasy zawodnik. Ikona reprezentacji i Bayernu. Zamienić z nim parę słów było super. Życzyłem szczęścia. Każdy miał swoją robotę do wykonania - przyznał Dreszer, który wykonał swoje zadanie niemalże idealnie.
Polak obronił jedenastki wykonywane przez Jensa Jeremiesa i Giovane Elbera. Jego koledzy byli bezbłędni w serii jedenastek i tym samym sensacja stała się faktem. - Przed rzutami karnymi widziałem w oczach kolegów iskrę. Każdy strzał był na pewniaka. Mimo, że naprzeciwko stał Kahn - wspomniał.
O tym wydarzeniu głośno było zarówno w Niemczech, jak i w Polsce. - "Dreszer upokorzył Bayern" - pisały niemieckie gazety, które nazwały go "Księciem Magdeburga". Zresztą w podobnym tonie brzmiały nagłówki w polskich mediach. - "Zatrzymał wielki Bayern" - relacjonował "Przegląd Sportowy". - Historia jest fajna. Możemy wrócić, wspomnieć ale musimy patrzeć do przodu na to, co jest przed nami - zakończył Dreszer.
FC Magdeburg w tamtej edycji Pucharu Niemiec poszedł za ciosem. W 1/8 finału po dogrywce wyeliminował Karlsruher SC (5:3). Tuż przed świętami Bożego Narodzenia odbyły się ćwierćfinały, a na drodze Kopciuszka stanęła kolejna wielka marka - Schalke z Tomaszem Hajto i Tomaszem Wałdochem w składzie. Jedynego gola w meczu strzelił Jorg Boehme z rzutu karnego i to on zapewnił awans drużynie z Bundesligi. Zresztą klub z Gelsenkirchen wygrał tamtą edycję rozgrywek.
Historia Dreszera nadaje się na film dramatyczny. Bramkarz zakończył karierę w 2002 roku. Było to spowodowane kolejną poważną kontuzją, jaką było zerwanie więzadeł krzyżowych. Pod koniec lat 80. złamał kość piszczelową i strzałkową. - Grałem sparing w drużynie olimpijskiej Zdzisława Podedwornego z drugą drużyną Legii Warszawa. Rzuciłem się do piłki na 15. metrze i gościu zrobił mi wślizg. Bez sensu. Arkadiusz Gmur się nazywał. Nie wiem, czemu tam się znalazł i dlaczego tak ostro wjechał mi w nogę. Złamałem kość piszczelową i strzałkową. Miałem porządny ochraniacz, wszystko zostało połamane: dwie kości i ten ochraniacz. Chwyciłem za kolano, wyjąc z bólu, a noga od kolana w dół bezwładnie przekręciła mi się w drugą stronę. Operacja i później leczenie nie przebiegały, jak należy. Za słabe blachy wstawili, za pół roku organizm mi to wszystko odrzucił. Ponad rok zabrało mi wracanie do normalnej sprawności - wspominał na łamach "Przeglądu Sportowego Onet". Z kolei w meczu Pucharu Zdobywców Pucharów przeciwko FC Sion przeciwnik uszkodził mu śledzionę, którą trzeba było niezwłocznie wyciąć.
Dreszer po zakończeniu piłkarskiej kariery skupił się na szkoleniu bramkarzy. Przez kilka sezonów pracował m.in. w Koronie Kielce. Obecnie jest koordynatorem szkolenia bramkarzy w Ruchu Chorzów.









