Kontrowersyjny rzut karny, a później deklasacja. Pięć trafień w meczu mistrza Polski
Niemal 34 tysiące widzów na stadionie przy Bułgarskiej w Poznaniu mogło oczekiwać, że któraś passa zostanie skończona. Albo ta spotkań bez zwycięstwa Lecha na swoim stadionie, albo ta zwycięska Gonzalo Feio, który ponad trzy tygodnie temu został trenerem klubu z Radomia. Pierwsza połowa nie zapowiadała tu wielkiego futbolu, wszystko zmienił dość kontrowersyjny rzut karny. A później mistrz Polski załatwił sprawę w pierwszym kwadransie po przerwie. Choć nie skończył meczu bez strat.

Cztery mecze bez zwycięstwa w lidze na własnym stadionie, kompromitacja na Gibraltarze, frajersko oddane punkty w Madrycie z Rayo Vallecano, wreszcie porażka w Gdyni z Arką - październik i początek listopada był w Poznaniu dość trudny. Do tego stopnia, że pod znakiem zapytania stanął sens dalszej pracy w tym zespole Nielsa Frederiksena, czyli szkoleniowca, który dał mistrzowski tytuł. I został kolejnym przekonującym się, jak trudny jest kolejny sezon.
Po przerwie na mecze reprezentacji Lech wrócił do gry wzmocniony Alim Gholizadehem, ale stracił obu środkowych obrońców: Antonio Milicia i Alexa Douglasa. A że defensywa jest jego słabym punktem, to duet Wojciech Mońka/Mateusz Skrzypczak został wystawiony na ciężką próbę. Zwłaszcza, że Radomiak akurat ma bardzo mocną ofensywę.
I wcześniej zdecydował się na zmianę trenera - Gonzalo Feio wniósł do klubu coś dobrego.
Choć z drugiej strony, przy Bułgarskiej Radomiak nigdy dotąd nie zdobył nawet jednego punktu. Dziś na nowej murawie stanął pzred sporą szansą.
Lech Poznań - Radomiak w 16. kolejce piłkarskiej Ekstraklasy. "Niezniszczalny" piłkarz zmieniony przed upływem kwadransa
Gonzalo Feio z przytupem wrócił do polskiej Ekstraklasy, Radomiak jest tuż za ścisłą czołówką. A nawet przed Lechem, który ma jednak jeszcze mecz zaległy w Gliwicach. Goście ani myśleli cofać się całym zespołem, dość odważnie atakowali pressingiem, Lech zresztą podobnie. To powodowało, że niewiele działo się w polach karnych, czasem eksperci nazywają takie "widowiska" piłkarskimi szachami.
Dość szybko Radomiak stracił też jeden ze swoich atutów. Jan Grzesik jako jeden z nielicznych w lidze potrafi wrzucić piłkę z autu w pole karne: odkryła to kiedyś Warta Poznań, teraz korzysta klub z Radomia. A do tego gra wszystko "od deski do deski".
Przy Bułgarskiej był to jego siódmy mecz, sześć poprzednich tu przegrał: jako zawodnik ŁKS, Warty (także w meczu domowym) i Radomiaka. A teraz już w 4. minucie zderzył się z Joelem Pereirą, upadł na murawę. I prawdopodobnie uszkodził więzozrost, bo chwilę później został zmieniony.

Radomiak szukał kontr po przejęciach piłki, ale i po dalekich zagraniach. Raz bliski powodzenia był nawet Capita, który łatwo wyprzedził Pereirę, ale na linii pola karnego skutecznie interweniował Bartosz Mrozek. Lech zaś potrafił dochodzić do szesnastki gości, ale tam - już tradycyjnie w tym sezonie - się załamywały. I Filip Majchrowicz nie miał za wiele pracy, dobrze wspomagali go obrońcy.
Pierwsza groźna sytuacja Lecha? W 35. minucie, gdy po wrzutce Filipa Jagiełły główkował Wojciech Mońka. Bardzo niecelnie, choć do bramki daleko nie było. A już za moment goście mknęli z kontrą - uderzenie Capity było dużo groźniejsze, na dodatek celne. Mrozek musiał się mocno wyciągnąć, by zbić futbolówkę w bok.
I gdy wydawało się, że ta nudna pierwsza połowa zakończy się sprawiedliwym 0:0, Lech zdobył bramkę. Kontrowersyjną, choć największą zasługę miał tu Luis Palma, który powalczył o teoretycznie straconą piłkę. I zdołał dośrodkować na głowę Mikaela Ishaka. Szwed uderzył, trafił w wystawioną rękę Steve'a Kingue. Mniej więcej w miejsce, gdzie kończy się rękawek. Kameruńczyk był dość blisko strzelca, odwracał się tyłem, ale sędzia Piotr Lasyk, po obejrzeniu powtórki, pokazał na 11. metr. Czy słusznie? Można mieć wątpliwości.
Lech skorzystał z okazji, Ishak zdobył już swoją piątą bramkę w meczach z Radomiakiem. A z ławki Radomiaka za chwilę wyleciał z czerwoną kartką Emanuel Ribeiro, asystent Feio.
Kwadrans, który wstrząsnął Radomiakiem. 3:0, a to wcale nie musiał być koniec
Lech miał więc po pierwszej połowie w dorobku prowadzenie - trochę może niezasłużone, patrząc na przebieg meczu, ale jednak ułatwiające mu grę. W pierwszym kwadransie drugiej połowy pokazał jednak moc i udowodnił, że bramki potrafi zdobywać też po pięknych akcjach. Zwłaszcza gdy zostawi mu się trochę miejsca.

A Radomiak to miejsce zostawiał, Lech szukał swoich szans na prawej stronie boiska, kapitalnie wykorzystywał fazy przejściowe, gdy zespół z Radomia był dość daleko wysunięty. Dwukrotnie w rolach głównych był wystąpił duet: Pablo Rodriguez - Mikael Ishak. Najpierw asystował Szwed, trafił Hiszpan. A później odwrotnie. Tyle że kluczowe role odgrywali też inni zawodnicy, napędzający te akcje: m.in. Gholizadeh.
Radomiak starał się jeszcze odpowiedzieć, w poprzeczkę huknął Zie Ouattara, później okazję miał Capita. A Lech odpowiedział cudowną akcją Gholizadeh - Rodriguez - Ishak, po której ten ostatni skompletował hat-tricka. Tyle że powtórki wykazały, że Honduranin chwilę wcześniej był na minimalnym spalonym, choć styl, w jakim stworzył sobie pozycję do dogrania piłki budził duży szacunek.
Za moment i tak szansę na czwartą bramkę miał Leo Bengtsson, a bramkę na 1:3 zdobył Radomiak. A konkretnie Elves Balde. Z uwagi na fakt, że Frederiksen zdjął już swoje gwiazdy - Palmę, Ishaka i Gholizadeha - można się było spodziewać jeszcze emocji.
Lech bowiem nie byłby sobą, gdyby zakończył mecz z czystym kontem po stronie strat.
Tym razem "Kolejorz" jednak szany nie zmarnował. Wynik ustalił w samej końcówce Yannick Agnero - Iworyjczyk w końcu się przełamał, wykorzystał podanie od Palmy i w sytuacji sam na sam pokonał Majchrowicza.
Minutowy zapis relacji ze spotkania Lecha z Radomiakiem można przeczytać TUTAJ.












