Damian Gołąb, Interia: W twojej przygodzie z piłką, przez kłopoty z sercem, pojawiła się spora przerwa. Niewiele brakowało, byś musiał pożegnać się ze sportem. Tamte chwile naznaczyły twoja karierę? Lukas Klemenz: Przez rok nie mogłem trenować. Były momenty, gdy wracałem, a po tygodniu lekarze mówili, że muszę odpuścić. Ten rok mógł dużo zmienić w mojej karierze. Może byłbym teraz w innym miejscu? Ciężką pracą i nieustępliwością, nie tylko zresztą moją, udało się jednak wrócić. Cieszę się, że dziś jestem w Ekstraklasie. Kiedy zmieniasz klub, czujesz niepokój przed testami medycznymi? - Zawsze mam obawy. To taki stres... Niedawno przechodziliśmy testy i kiedy tylko pani zaczęła mierzyć mi ciśnienie, już było podwyższone. Stresuję się samym faktem, że jestem u lekarza. Tym, że mierzą mi ciśnienie, podpinają do EKG... Denerwuję się, że coś znowu będzie nie tak i będę musiał rzucić piłkę albo zrobić sobie od niej przerwę. O problemach z sercem dowiedziałem się, kiedy miałem 17 lat. To był bardzo trudny moment. Nie tylko dla mnie, ale dla całej mojej rodziny, znajomych, nawet sąsiadów. Żyłem piłką, kocham ją. Nagle, z dnia na dzień coś pęka i nie możesz tego robić. Tego nadal się najbardziej boję: że przyjdzie moment, w którym ktoś powie, że jest jakiś przeciek i znowu będzie jakiś problem. Kiedyś wspominałeś nawet, że jesteś przewrażliwiony na tym punkcie. Dalej tak jest? - To wciąż nie minęło, trudno mi w ogóle o tym mówić. Bardzo rzadko myślę o tych problemach. Niełatwo było mi się przyzwyczaić, że nie chodzę na treningi. Byłem przecież wtedy w szkółce sportowej. Czas bez treningów był nijaki - tylko szkoła i weekendy w domu. Nie czerpałem z niczego przyjemności. Nie nabyłem w tym czasie właściwie żadnych umiejętności sportowych, może to teraz się na mnie odbija. Ale, jak powiedziałem: cieszę się, że dziś jestem w Ekstraklasie. A od pół roku także w Wiśle. Jak zaaklimatyzowałeś się w Krakowie? - Nie było żadnych problemów, znałem już wcześniej kilku piłkarzy. Przeprowadzka też nie trwała długo, żona z dzieckiem przyjechała już tydzień po transferze. Grunt, żebyśmy byli razem: rodzina jest dla mnie najważniejsza. W trudnych chwilach to żona dozuje mój humor, próbuje mnie podbudować. A czasem przekonać, że zrobiłem coś dobrze, chociaż wiem, że wcale tak nie było. Rodzina nie odpuszcza żadnego mojego spotkania, syn po raz pierwszy był na moim meczu dwa tygodnie po swoich narodzinach. Też mu się to podoba, lubi kibicować. Słyszałem, że sam często żartujesz ze swojego koloru skóry. Jaka atmosfera otacza cię w Wiśle? W poprzednich klubach spotkałeś się z przejawami rasizmu. - Takie podejście zdarzyło się dwa razy. Raz w Odrze Opole, gdzie kolega w czasie jakiejś kolacji dla całej drużyny otwarcie mi powiedział, że nie lubi ciemnoskórych. Ale kiedy mnie poznał, stwierdził, że nie ma ze mną żadnych problemów. Drugi raz podobnie było w Katowicach, ale to były błahostki. Tutaj, w Wiśle, każdy wie, jakie mam podejście do mojego koloru skóry. Sam się z tego śmieję, koledzy też ze mnie żartują. Gdy jest ciemno albo ktoś zrobi zdjęcie i nie włączy flesza, śmieją się, że mnie nie widać. To u nas w szatni normalne. Chciałbym jednak nawiązać do wywiadu, którego udzieliłem jakiś czas temu. I narzekałem na to, że w Polsce jest rasizm. Może ktoś pomyśli, o co mi chodziło, skoro teraz opowiadam, że sam żartuję z mojego koloru skóry. Chodzi jednak o to, że z ludźmi w klubie przebywam na co dzień i wiem, że nikt nie chce mi zrobić przykrości. Co innego, kiedy jadę na mecz reprezentacji Polski z Izraelem i pod stadionem mija mnie 10 osób, a każda się patrzy, ma jakiś problem. To chyba nie jest w porządku, a ja to wszystko słyszę. Gość coś komentuje, a ja stoję z żoną metr dalej. Właśnie to mnie denerwuje. A nie to, że ktoś mi powie, że jestem opalony. Żarty w szatni to nie to samo, co spotyka mnie na co dzień na mieście. Gdzie bym nie pojechał, zawsze znajdą się jakieś osoby, którym nie pasuję. Rozumiem, że komuś może się nie podobać mój kolor skóry, ale ja tego nie zmienię. Cały czas taki będę. W Krakowie, jednym z największych miast Polski, też spotykasz się z takimi zachowaniami? - Jest trochę lepiej, ale nie możemy porównywać Krakowa do, powiedzmy, Grudziądza. Tutaj jest więcej obcokrajowców, turystów, studentów z zagranicy. Ale i w Krakowie spotyka się czasami osoby - i młode, i starsze - zwłaszcza w grupach, które jakoś komentują mój widok albo mnie wyzywają. Na przykład w pociągu. Wracałem z meczu z Izraelem i chciałem kupić bilet. Niestety, zepsuł się terminal do płacenia kartą, a nie miałem gotówki. Zapytałem pani konduktor, co mam teraz zrobić. Było dużo ludzi, tłok, ona nie miała żadnego pomysłu na rozwiązanie tej sytuacji. I od razu usłyszałem od dwóch panów: "O, przyszedł czarny i jest problem". To chyba nie jest w porządku. Widać, kiedy ktoś cię obraża. Wyczuwasz osoby, które chcą ci sprawić przykrość. Na takie rzeczy chyba nie da się uodpornić? - Nie, chociaż się staram. Może jestem też trochę przewrażliwiony. Kiedy wchodzę do sklepu, zamiast patrzeć, co kupuję, często zwracam uwagę, jak ktoś na mnie patrzy. Czy rozpoznaje mnie jako piłkarza, czy dlatego, że jestem ciemny? A nie będę przecież pytał każdego, o co mu chodzi. Wcześniej, gdy byłem młodszy, doświadczyłem w szkołach dużo przykrości. Dlatego staram się z tego śmiać, by w sobie tego nie kumulować. Stąd pomysł, by oszczędzić takich przykrości synkowi i wyjechać z Polski? - Tak, ale tutaj też chciałbym coś sprostować. Nie chodzi o transfer. Mieszkałem we Francji i tam nikt nie jest żółty, niebieski ani czarny. Wchodzisz do sklepu i czujesz się swobodnie. W Polsce takiej swobody nie ma. Jesteś wytykany palcem albo ktoś coś opowiada na twój temat. Chciałbym wychować syna w innej kulturze - takiej, w której nie ma znaczenia, czy jesteś ciemnoskórym, Japończykiem czy Chińczykiem. By po prostu wiedział, że każdy ma serce i uczucia. O to mi chodzi, a nie o plany transferowe. Czego w takim razie potrzeba, by zmienić Polaków? By nie było dziwnych spojrzeń i szeptów za plecami? - Hm... Może jakieś zajęcia albo pokazy w szkole, praca u podstaw? Przedstawianie sytuacji, w których coś może człowieka zaboleć? Nie wiem, jak do tego podejść, to dobre pytanie. Nawet jeśli zaczniemy od podstaw, nie stanie się tak, że nagle będziemy mieć w Polsce 40 mln supertolerancyjnych ludzi. Ale opowiem ciekawostkę. Moja szwagierka też ma ciemnoskórego chłopaka, z Brazylii. W tym kraju jest mega luz, wszyscy się śmieją. Tutaj chciał zacząć amatorsko grać w piłkę. A w klubie, jak to w Polsce - nerwy i napinka. On zaczął się śmiać i z jego luzem był problem - tutaj tak nie można, wszystko musi być szybko, w nerwach. Po pół roku w Polsce powiedział mi, że też zaczął zauważać dziwne spojrzenia ludzi i szepty. To zaczęło go denerwować, ma tak samo jak ja. Zamiast skupiać się na zakupach, patrzy, czy ktoś go nie obgaduje. Takie sytuacje to nie mój wymysł, obcokrajowcy w Polsce też to zauważają. Rozmawiał Damian Gołąb W sobotę druga część wywiadu z Lukasem Klemenzem.