- Jestem zadowolony z szóstego miejsca na 1500 m, niedosyt pozostał po zawodach drużynowych, zaś jako szczęśliwą określam 13. pozycję na 1000 m na zakończenie moich występów w MŚ - powiedział Bródka. Po zwycięstwie na olimpiadzie w Soczi (z Janem Szymańskim i Konradem Niedźwiedzkim sięgnął też po brąz w rywalizacji zespołowej), życie strażaka z Domaniewic mocno się zmieniło. Firmy zachęcały do współpracy kusząc finansami za reklamę, kibice chcieli się z nim spotykać, licząc na autografy i wspólne zdjęcia, których nigdy nie odmawiał, a oprócz tego Bródka starał się trenować, nie zaniedbywać rodziny i pracować zawodowo. - Nabrałem znów sporego doświadczenia jeśli chodzi już o przygotowania do nowego sezonu. Trzeba się uczyć na błędach, a ja ich parę popełniłem w ostatnich miesiącach. Nie byłem też w pełni zdrowy, co miało wpływ na starty w PŚ i odbiło się też na MŚ - stwierdził panczenista. W sezonie poolimpijskim Bródka stawał na podium pucharowym tylko z drużyną, indywidualnie nawet się koło niego nie "zakręcił". Ale chyba też nikt nie wymagał, aby regularnie był wśród najlepszych. - Nie wyciskajmy ich jak cytrynki, nasi zawodnicy mają trzy lata do kolejnej olimpiady - apelował trener kadry Wiesław Kmiecik. W MŚ w Heerenveen Bródka pokazał jednak, że jego forma zwyżkuje. Na 1500 m zabrakło mu co prawda sekundy do medalu, jeszcze więcej na 1000 m i w drużynie, lecz z optymizmem spogląda w przyszłość. - Wiem jakie błędy muszę zlikwidować, aby jeździć szybciej. Wraz z kolegami wyliczyliśmy, że na 1500 m startowało około dziesięciu zawodników, którzy mają na koncie zwycięstwa w PŚ na tym dystansie, a to o czymś świadczy. Ciężko było wytypować faworyta, choć najwięcej mówiło się o Rosjaninie Denisie Juskowie. A biorąc jeszcze pod uwagę różne przygody, jakie miałem w tym sezonie, mogłem się spodziewać, że będzie ciężko o podium. W drużynie czasem tak się zdarza, że nie wychodzi. Musi być równa i dobra dyspozycja całej trójki, każdy musi włożyć po tę 1/3 i zapracować na końcowy sukces. Na pewno w tej konkurencji będziemy się liczyć - przyznał. Zwycięstwo Amerykanina Shaniego Davisa na 1000 m bardzo ucieszyło polskiego łyżwiarza. - Od zawsze był moim idolem, także dlatego, że - podobnie jak ja - przyszedł do łyżwiarstwa na długim torze z short tracku. W nim upatrywałem sobie osobę, do której mogę się porównywać. Dane mi było z nim jechać, a nawet go pokonać na igrzyskach w Soczi w biegu, w którym zdobyłem złoto. Wczoraj to on został mistrzem świata. Jak widać różnice w czołówce są niewielkie, trzeba być czujnym - uważa Bródka. Pierwotnie miał on nie wystąpić na 1000 m, bowiem w PŚ często rezygnował z tego dystansu, bowiem oszczędzał zdrowie na 1500 m. Na MŚ dostał się do krótszego z biegów z listy rezerwowych. - Podwójnie się radowałem z tego startu, ponieważ wielu moich kibiców przyjechało na piątek i sobotę do Heerenveen i byłoby szkoda, gdyby oglądali mnie tylko jednego dnia. To zwycięzcy konkursu firmy z branży mleczarskiej, która mnie sponsoruje. Mieli naocznie przekonać się, na czym polega fenomen łyżwiarstwa w Holandii - powiedział Bródka; na trybunach byli m.in. jego żona i tata. Czempionat globu dla niego już się skończył, ale sezon jeszcze trwa. Prawdopodobnie powalczy w wielobojowych MŚ oraz finale PŚ. - Nie tak prosto wywalczyć trzy miejsca w wielobojowych zawodach, dlatego byłoby szkoda teraz rezygnować. Choć oczywiście ciężko będzie o ósemkę, bo liczą się biegi długie - dodał. W Heerenveen Bródka kilka razy jeździł na swych wysłużonych, ale szczęśliwych płozach, na których wywalczył złoty medal olimpijski. - Czuję różnicę w samej stali, ostrzu. To może dziwne, ale tak właśnie jest. Są one przeze mnie dopracowane, pielęgnowane. Muszę się wykazać dużą umiejętnością, żeby krawędzie odpowiednio wygładzić. Można się w nich przejrzeć niczym w lustrze. Ciężko znaleźć świetną płozę i dopóki drugiej takiej nie będę miał, ta wysłużona będzie mi służyła - zakończył Bródka. Z Heerenveen - Radosław Gielo