James Toney chce dorwać "siostry" Kliczko
James Toney (74-7-3, 45 KO) nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. Prawdę mówiąc, chyba nikt nie spodziewał się, że blisko 45-letni "Lights Out" umilknie sam z siebie. Teraz amerykański weteran boksu twierdzi, że "powrócił dawny ogień" i marzy o pokonaniu "sióstr" Kliczko.

Przekonać mamy się o tym 28 kwietnia, kiedy w dalekiej Australii były mistrz świata trzech dywizji zmierzy się z nieznanym szerszej publiczności Lucasem Brownem (15-0, 14 KO).
- Nic o nim nie wiem i nie chcę wiedzieć - oświadczył Toney, który od trzech tygodni trenuje do zbliżającego się występu.
- Skopię mu tyłek. Czuję się świetnie, powrócił dawny ogień. Zamierzam pokazać wszystkim, że nadal jestem najlepszy i już zawsze taki będę - powiedział bokser.
To jeszcze nie koniec. Legendarny pięściarz, który dawno temu zaliczany był do grona najlepszych bez podziału na kategorie, zapowiada wielki powrót na sam szczyt.
Brown ma zmierzyć się z Toneyem, który wniesie na wagę nie więcej niż 220-225 funtów. Kiedy James już go rozbije, przyjdzie czas na braci Kliczko i powracającego do boksu Davida Haye'a (26-2, 24 KO).
- Większe walki dojdą do skutku, kiedy skończę z tym kolesiem. To się wydarzy prędzej czy później - przekonuje Toney.
- Chcę dorwać siostry i Gaye'a, ale on nie przyjedzie po lanie do Stanów. Może też być Antonio Tarver, jeśli coś z niego zostało. Mogę też zbić wagę na walkę z Bernardem Hopkinsem lub rewanż z Lebiediewem. Wtedy pokonała mnie kontuzja nogi, a nie on. Skoro miałem tylko jedną nogę, powinien mnie znokautować, jeśli w ogóle coś potrafi - twierdzi pewny siebie zawodnik.
- Jeśli chodzi o Hopkinsa, wyglądał świetnie w walce z Cloudem. Nie mogę mu tego odebrać - przyznaje "Lights Out", ale potem dodaje, że to "stary głupiec".